poniedziałek, 26 sierpnia 2013

7. Luton, wszechobecna niechęć i podwójne dno.

"Czuję, że umieram z samotności, z miłości, z rozpaczy, z nienawiści - ze wszystkiego co może mi zaoferować ten świat" - Emil Cioran

/klik?/


   Darlene bolała głowa. Bardzo. Rzadko miewała takie stany. Ostatnim razem zdarzył się taki, gdy... no tak, była wtedy u dziadków. Niestety, teraz zabrakło babci i to Richmond Dickens musiał pełnić honory domu i wprowadzać ją w stany tragiczne, rozchwiane emocjonalnie. 
  Rozumiała, że chciał dobrze, ale zupełnie mu to nie wychodziło. Stawiał ją pod ścianą, a potem zaszywał się w bibliotece, w otoczeniu takich sław jak Edgar Alan Poe czy Agatha Christie. Popijał wtedy swą herbatkę z miętą i rozkoszował się smakiem cygara. A ona? Ona, jako przykładna wnuczka musiała wypełniać swoje zobowiązania z uśmiechem na ustach.
 Otworzyła powoli oczy i zalała ją fala światła. Zamrugała kilkakrotnie. Słońce świeciło niemiłosiernie, jak nigdy. 
  Siedziała na tyłach ogrodu różanego w cieniu białej altanki z drewna osikowego. Upiła łyk mrożonej coca-coli i spojrzała na chłopaka siedzącego przed nią. 
  - Zostaw to - warknęła, a on spojrzał na nią podnosząc jedną brew do góry. Nadal niewzruszenie przyglądał się jej aparatowi fotograficznemu. W końcu podniósł go do twarzy, a następnie Darlene usłyszała dźwięk zwalnianej migawki. - Czy ja mówię w obcym języku? 
- Mów tak do mnie jeszcze - odpowiedział, ale posłusznie odłożył Practicę na stolik. -  Tęskniłem za tobą, Abbey. Zmieniłaś się odkąd mieliśmy te czternaście lat...
- W przeciwieństwie do ciebie, cieszę się z tego, ale tobie nikt nie dogodzi - ucięła i na powrót zamknęła oczy. Miała już po dziurki w nosie tego pewnego siebie pyszałka!
- Kiedy to ostatnio tak długo ze sobą rozmawialiśmy? Mieliśmy wtedy dziewięć lat - ciągnął niewzruszenie i poprawił swoje blond włosy. W jego ciemnoniebieskich oczach czaiło się rozbawienie.
- Skończyło się na tym, że podbiłam ci oko przez co nie mogłeś pójść z ojcem na otwarcie Izby Lordów - przypomniała mu i niechętnie otworzyła oczy. Chłopak nachylił się w jej stronę.
- Nie mów, że nigdy nie chciałaś skończyć jako lady Luton - szepnął, a na jej twarzy pojawił się rumieniec oburzenia. 
- To, że moja babka tego chciała, a teraz nawet mój dziadek pcha mnie w z góry wyreżyserowane małżeństwo, nie oznacza, że możesz się tak do mnie odzywać Williamie Marku Lutonie! - krzyknęła, a następnie gwałtownie wstała od stołu prawie go przewracając. 
   Chłopak zaśmiał się i przygładził poły swej marynarki. Uwielbiał denerwować malutką Abbey, a dziś udało mu się to nad wyraz dobrze. 
   - I co? Poskarżysz się wiecznie bujającym w obłokach rodzicom? Wypłaczesz się dziadkowi? - zapytał z sarkazmem. Dziewczyna pokręciła głową ze zdenerwowania. 
- Czego w ogóle oczekujesz, Will? Co tu robisz? Nie masz swojej rodziny? Czy może oni także na tyle mają cię dość, że wciskają cię wszędzie tam gdzie mogą? - tym razem to ona zalała go falą pytań na które nie mógł i nie chciał odpowiadać. Jego twarz pociemniała.
  - Zostaw mnie samego Abbey - odpowiedział tylko i odwrócił wzrok. Darlene zmarszczyła brwi. Nie miała zamiaru tak tego zostawiać! Sam zaczął! A teraz... teraz wyganiał ją z jej własnego ogrodu! 
   - Myślisz, że możesz mnie tak spławić? - użyła zwrotu, którego nauczył ją Kelso. Wydawało jej się, że wyjątkowo pasuje do tej sytuacji.
  - Zostaw. Mnie - powtórzył jeszcze raz. Panna Abbey wypuściła gwałtownie powietrze i odwróciwszy się na pięcie, poszła w stronę domu. 
    William Mark Luton nawet nie zauważył kiedy zniknęła. 
~*~
   Nienawidziła go. Ugh, jak on w ogóle mógł się tak do niej zwracać? Odkąd pamiętała William tak na nią działał. Każdego lata w Walii u podnóża gór Kambryjskich, każdego popołudnia spędzanego przy kominku w zimie lub latem w ogrodzie różanym... zawsze ją denerwował. Swym obejściem, charakterem, tym czego pragnął od niej. Że też to właśnie on był jej pierwszym chłopakiem! Nigdy nie zapomniała pełnego aprobaty spojrzenia swej babki, kiedy się dowiedziała.
    Ale teraz nie była już tą sztywną Darlene Abbey z Londynu, nie była także zagubioną Darlene Abbey z San Francisco. Nie miała zamiaru patrzeć jak dorośli bawią się jej życiem. Już nie.
  Szybkim krokiem skierowała się do wschodniego skrzydła rezydencji. Nawet nie zapukawszy, otworzyła drzwi biblioteki i ku swemu zdziwieniu zobaczyła swego ojca.
   Mężczyzna drgnął nieznacznie i zarumienił się. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.
  - Co ty tu robisz? - zapytała. Jej tata poprawił sobie okulary na nosie, a następnie wyprostował się.
- Nic - skłamał. Spróbował się uśmiechnąć, ale słabo mu to wyszło. Odetchnął głęboko i podparł się pod boki, na wzór amerykańskich policjantów, których miał zaszczyt poznać. Jego fiołkowy garnitur opiął się na jego ramionach. 
- Coś ci nie wierzę - przyznała. Nadal nie mogła im wybaczyć wybryku z posterunkiem w Point Place. Nawet nie miała czasu wysłuchać ich wyjaśnień.
   - Kto tu jest rodzicem? - spróbował zażartować Charles Abbey, ale widząc minę swojej córki zaniechał dalszych prób. Oparł się o jeden z regałów. - No co? - zapytał.
   - I tak nie przyszłam do ciebie - mruknęła dziewczyna i usiadła na jednym z wygodnych foteli. - Dlaczego jeszcze nie wyjechaliśmy? Minęły trzy tygodnie od śmierci babci. Nie zniosę tego domu ani minuty dłużej! - ostatnie słowa zabrzmiały jakoś głośniej i bardziej histerycznie niżby tego chciała. Cóż...
- Twoja matka upiera się przy dłuższym pobycie. To ją musisz zapytać - odpowiedział wymijająco. Darlene poczuła jak całe dotychczasowe rozgoryczenie sumuje się w niej i pragnie wydostać się na powierzchnię. Teraz. Zaraz. Już.
- A co z moją szkołą? To już za dwa tygodnie! Co z Point Place? Z twoją pracą? - potrząsnęła głową. Teraz jej ojciec nie mógł podważyć racjonalności jej wywodów. A to w tej chwili dla naszej bohaterki było kluczowe, mój drogi Czytelniku.
- I tak dziadek pokrywał połowę naszych kosztów utrzymania skarbie - przyznał pan Abbey i odchrząknął lekko. - Poza tym, twa matka cały czas uważa, że masz jeszcze szanse u pana Lutona. To głównie ze względu na ciebie wciąż tu tkwimy.
- Zaraz, zaraz! Ze względu na mnie? - dziewczyna gwałtownie wstała z fotela. Podobna sytuacja już się dziś zdarzyła, prawda? Panna Abbey musi mieć wyjątkowo dość sytuacji w której utkwiła. - Więc możesz przekazać mamie, że nigdy w  życiu nie zwiążę się w jakimś pokręconym związku z Williamem. Po moim trupie - wyjaśniła niezwykle spokojnym tonem. - Prędzej znów odbiorę was z posterunku policji niż...
   - Co zrobiłaś? - za nią rozległ się gruby głos dziadka. Odwróciła się do tyłu ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Jej ojciec stanął obok niej. 
- To było zwykłe nieporozumienie - powiedział Charles prosto w podłogę. Dziwnym trafem, po tylu latach małżeństwa z Rebeccą nadal nie mógł spojrzeć swemu teściowi prosto w oczy.
- Nie rozmawiam z tobą, brudny chłopcze na posyłki. Gdybym wiedział co z ciebie z kawalarz nigdy bym cię nie wpuścił do domu. Hippis - zrzędził Richmond Dickens. Podszedł do nich chwiejnym krokiem, podpierając się inkrustowaną laską z główką lwa.
   Darlene pomogła mu usiąść na kanapie. Uśmiechnął się do niej przelotnie i znów przybrał marsową minę. 
    - To było nieporozumienie - szepnęła jego wnuczka. Zawsze chroniła swych lekkomyślnych rodziców. Ale on już swoje wiedział. że też musiał walczyć na wojnie za pokolenia darmozjadów i niedołęg! Jeż to to chodziło boso i zapuszczało włosy! Kto to widział! 
- Dlaczego akurat mnie to spotkało? - powiedział raczej do siebie niż do nich. - Ty możesz odjeść - wskazał na swego zięcia. Ten skłonił się lekko i wyszedł. Panna Abbey nie mogła uwierzyć, że tak łatwo mógł ją zostawić na pastwę tego lwa. - Skaranie boskie z tym... - dziewczyna wysłała mu ostrzegawcze spojrzenie - panem.
    - Od kiedy nas podsłuchiwałeś? 
- Dżentelmen nie podsłuchuje, on tylko zbiera informacje i w odpowiednim momencie wtrąca się do rozmowy - wyjaśnił. Po chwili Darlene uśmiechnęła się i usiadła na podłodze, tuż przed nim. - Akurat zbierałem je gdy mówiłaś o Williamie...
- Dziadku, daj spokój...
- Cśśśś... - uciszył ją. - Nie wiesz o nim tego, że trzy lata temu zmarła jego matka i od tego czasu z nami mieszka. Nie wiesz też, że jego ojciec woli spędzać czas na Safari z kolejnymi dwudziestolatkami niż z własnym synem. No i nie wiesz też o tym, że to on, a nie ja, głównie opiekował się twoją babcią w jej ostatnich chwilach. Nie wiesz wielu rzeczy, moja malutka. Nie osądzaj wszystkich tak jakbyś przejrzała ich na wylot, dobrze? Wszystko ma podwójne dno - pogładził ją po policzku i wziął do ręki Sherlocka Holmesa. Był to znak końca rozmowy oraz kolejnego mętliku w głowie jego małej wnuczki. 
~*~
    Foto Chata. Foto Chata. Foto Chata. Dwa proste słowa, które napawały ją i euforią i obawą. Przez trzy dni od ich przyjazdu panicznie bała się wyjść z domu - a co jeżeli Erick ją zobaczy i doniesie Hyde'owi? Wolała sama to zrobić. I bynajmniej nie przed wścibskim spojrzeniem pani Foreman. Na osobności. W Foto Chacie, gdzie mógł przeszkodzić jej tylko Leo. A z nim powinna dać sobie radę.  
   Wyszła na balkon i zaczerpnęła głęboko powietrza. Tak, dziś to zrobi. Nie wolno czekać. Przynajmniej to wyniosła z wizyty u dziadka. Obiecała mu, że spróbuje, a jak się nie uda to wróci. Do nich. 
  Rozejrzała się dyskretnie, a następnie zapaliła papierosa. Zaciągnęła się. Dym powoli wypełniał każdą wolną przestrzeń w jej płucach. Powoli wypuściła powietrze i spojrzała w dół, trochę w prawo, by móc zobaczyć podwórko Foremanów. Z tej odległości słyszała Reda, który trzaskał się po swym garażu co chwila wyzywając kolejną rzecz od przygłupów. Uśmiechnęła się nieznacznie i powędrowała wzrokiem dalej. 
   Nagle zamarła z papierosem w dłoni. Wytężyła wzrok. Tu nie mogło być mowy o pomyłce. Wszędzie by rozpoznała te brązowe dzwony i różowe okulary przeciwsłoneczne. I te czarne włosy.  Papieros powoli wypadł jej z dłoni, a ona miała wrażenie, że zapomniała jak się oddycha.
  Poczuła, że już więcej nie wytrzyma. Odwróciła się na pięcie, głośno zatrzaskując drzwi balkonowe. 
    Za sobą zostawiła Hyde'a. Z Jackie. Złączonych razem w nad wyraz plastycznym pocałunku.