piątek, 13 września 2013

8. Oszczerstwa, frytki i niedomówienia.

"Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz." - Mahatma Gandhi



   Podobno zemsta smakuje najlepiej gdy dzielimy ją z kimś. Nieważne, czy osoba jest bliska czy daleka. Ważne by była. 
   Darlene też tak myślała. Wymyślała coraz to potężniejsze w skutkach plany, ale każdy miał jakąś wadę. Aż w końcu wpadła na to. Po prostu, ot tak! Przy śniadaniu zrobionym przez jej matkę. W towarzystwie jej rodziców, bekonu, syropu klonowego, jajek i soku pomarańczowego. Ach, te wielkie umysły.
   Czy wpadłeś już na to czytelniku? Zapewne tak. Jeżeli nie, to jestem pewna, że już niedługo wszystko będzie dla ciebie jasne. Ale nie uprzedzajmy faktów.
   Dziewczyna szybko zjadła wszystko co miała na talerzu i pocałowawszy mamę, udała się do ogrodu. Usiadła na drewnianym podeście, który zrobił ostatnio jej tata, a następnie spojrzała w stronę domu obok. Wiedziała, żon on tam jest. Z Jackie. Wiedziała o każdym jego kroku podczas tego tygodnia. Była to jej obsesja, czuła, że powoli wpada w obłęd. Za każdym razem, gdy widziała ich razem podsycała w sobie gniew i smutek. Aż cała topiła się w melancholii. 
   Odetchnęła głęboko. Nosiło ją. Miała ochotę zapalić, ale przy jej rodzicach nie było to możliwe, a jej jedyną odskocznią od tego nałogu była fotografia. Ale Practica została w Anglii. 
   - Darlene? Wychodzimy - dziewczyna odwróciła głowę do tyłu i spojrzała na swojego tatę. - Ja jadę do pracy, a matka po zakupy. Bądź grzeczna - powiedział, a następnie puścił do niej oko. Uśmiechnęła się słabo. Tylko na to czekała. 
~*~
  Ubrała swoje najkrótsze szorty. Te niebieskie. I czerwoną koszulkę w białe paski, która odkrywała jej jedno ramię. Nawet się umalowała, zgodnie z modą, jak dziewczyna na topie z okładki Seventeen. Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi baru. Rozejrzała się.
   Panowało tutaj dziwne światło. Było jasno, ale miało się wrażenie dziwnego przygaszenia. Gęsto usiane, zapomniane, różowe stoliki robiły dziwne wrażenie przytulności. Przy niektórych z nich siedziały nastolatki w dzwonach, skrzących się kolorami koszulach lub w swetrach w geometryczne wzory, podpierające się na lepiących się tłuszczem blatach i wolno popijających coca-colę. 
   Na zielonych ścianach wisiały plakaty filmowe, a w prawym kącie, tuż za barem, stał automat do gry. 
  Zobaczyła go od razu, siedział na sofie, na przeciwko Fesa. Ale jak to zwykle bywa z kobietami, udała, że nic nie zauważyła. Podeszła do lady za którym stał młody, obsypany pryszczami chłopak w gładko przyczesanych, rudych włosach. Uśmiechnął się do niej, pokazując jednocześnie aparat na zęby z niebieskimi gumkami. 
   - Czego sobie życzysz? - zapytał. Darlene spojrzała szybko na stolik kartę wiszącą po jej lewej stronie i zamówiła pierwszą rzecz jaka wpadła jej w oko. 
- Frytki - wyszeptała, bo nagle zaschło jej w ustach. 
- Sie robi - odrzekł i zniknął za różowymi drzwiami. Dziewczyna nadal udając, że nikogo nie dostrzegła usiadła przy najbliższym stoliku. Podparła brodę i zaczęła studiować karnet Stałego Gościa, równocześnie wyłapując każde zdanie wypowiedziane przez tamtą dwójkę, któa siedziała kilka stolików za nią. Czuła na sobie wiercące spojrzenia ludzi siedzących obok. 
   - Zamówienie! - krzyknął chłopak. Panna Abbey podniosła się z miejsca, ale za nim zdążyła zrobić choć jeden krok w stronę lady, ubiegł ją wysoki chłopak. 
   Chłopak był już prawie mężczyzną. Jego szerokie ramiona opinały się na czarnej, skórzanej kurtce i zielonym podkoszulku. Dziewczyna powędrowała wzrokiem wyżej i zauważyła, że posiada on lekki, czarny zarost i pełne usta o intensywnej barwie. Jeszcze wyżej znajdował się prosty nos o lekko zadartym czubku i duże błękitne oczy. Włosy były koloru ciemnego, formą pośrednią pomiędzy czernią, a brązem, lekko kręcone. 
   Podał jej frytki i uśmiechnął się rozbrajająco. Zarumieniła się lekko. 
   - Dziękuję - powiedziała. Nieznajomy oparł się o jej stolik. 
- Dziś na koszt firmy - stwierdził niezwykle niskim głosem. - Czy my...
   - Spadaj Casey - nagle, przed nimi pojawił się Hyde. Za nim podążał Fes. - Ona nie zadaje się z półgłówkami takimi jak ty.
- To dziwne, biorąc pod uwagę, że zadaje się z wami - zauważył chłopak i uśmiechnął się drwiąco.
- O, widzę, że wojsko wyostrzyło ci język. Gratuluję - Steven wykonał coś na wzór ukłonu. - Ale teraz zmykaj do domku. Pobaw się w mechanika, zjedz pizzę... tylko zostaw nas samych - zawahał się przy ostatniej części zdania. 
   Casey spojrzał na dziewczynę i po chwili skinął jej głową. 
- Do zobaczenia złotko - pożegnał się. Darlene odwróciła za nim głowę, kiedy wychodził z baru.
   - Co ci odbiło? - warknął wzburzony Hyde i usiadł na przeciw niej. Fes usiadł obok, ale widząc minę swojego kolegi, przesiadł się do innego stolika, zanurzając się w rozmowie z postawnym blondynem. 
   - Witaj - przywitała się kwaśno.
- Weź nie odstawiaj świętoszki. Nie wiedziałem, że możesz tak nisko upaść i spiknąć się ze starszym Kelso!
- To był brat Michaela? - zapytała zdziwiona dziewczyna i zmarszczyła czoło. Więc nie tylko on jest przystojny w tej rodzinie, no proszę... - chłopak przybrał dziwny wyraz twarzy. Zacisnął mocno pięści i schował je pod blat stolika. 
- Wow, ale wybór... - ironizował dalej. Darlene poczuła jak jej twarz czerwienieje.
- Taki jak twój? - zapytała, a na jego twarzy wykwitło lekkie zakłopotanie. - Dziwnie jest prawić morały, gdy samemu wybrało się Jackie. Nie żeby coś, ale jeszcze niedawno zanosiła się na coś innego - teraz i Hyde poczerwieniał. 
- Zanosiłoby się, gdyby jakaś dziewczyna wspomniała o tym, że wyjeżdża na kilka tygodni na inny kontynent i nie daje znaku życia. A co najlepsze, że nie mówi tego bezpośrednio, tylko przez kogoś nieistotnego - panna Abbey zamrugała zakłopotana. 
- Nie wiesz...
- Masz racje, ja nic nie wiem - z każdego jego słowa przelewała się gorycz. 
- A może ja wiem więcej? - zapytała retorycznie. - Nawet nie wiesz co dzieje się w moim życiu, więc...
- Spotkałem swojego tatę - przerwał jej. Zamilkła raptownie. - I paradoksalnie, jedyną osobą jaka przy mnie była to Jackie. Kelso ją zdradził, a ona potrzebowała kogoś równie mocno jak ja.
   - Więc ją kochasz? - zadała w końcu pytanie, którego najbardziej się obawiała. 
- Miłość jest dla frajerów, przegranych, którzy boją się samotności - odpowiedział i odwrócił wzrok. - Jackie to piękne ciało i dwuwymiarowa osobowość, cudowne lekarstwo na okres oczekiwania na jakiś odzew z twojej strony - następnie wstał, nie dając Darlene żadnych szans na odparcie, wytłumaczenie zarzutów. 
~*~
   Jej plan był do... no, wiadomo do czego. Dlaczego łudziła się, że może zmienić sytuację w której utkwiła? Trzeba było zostać w San Francisco, a jeszcze lepiej w Londynie. 
   Tuż za zakrętem był jej dom, a tam wszystkie problemy wydawały się mniejsze. Oby. 
  Skręciła w pierwszą przecznicę i spojrzała na swój dom. Tuż przed drzwiami ktoś stał. Wiedziała, że to nie Steven, ale dlaczego nie miałaby się łudzić? W miarę kolejnych kroków, powoli rozpoznawała osobę przed sobą.
   - Witaj złotko - przywitał się Casey. - Mój brat powiedział mi gdzie mieszkasz. A w barze nie miałem sposobności zaproszenia cię na dzisiejszy wieczór w jakieś miejsce...
   W tym momencie, umysł Darlene przestał słuchać dalszych wywodów starszego Kelso, a zaczął pracować na wyższych obrotach. Wiedziała już co musi zrobić. Nagle wszystko zaczęło pasować, czuła się niczym zły geniusz. Uśmiechnęła się do siebie i pokiwała głową. "You better run for your life little girl, catch you with another man, that's the end, little girl", zaśpiewała w myślach. 
   Od tej chwili panna Abbey zaczęła swą dziwną przemianę, która miała zmienić jej życie już na zawsze. Tak samo jak nią samą.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

7. Luton, wszechobecna niechęć i podwójne dno.

"Czuję, że umieram z samotności, z miłości, z rozpaczy, z nienawiści - ze wszystkiego co może mi zaoferować ten świat" - Emil Cioran

/klik?/


   Darlene bolała głowa. Bardzo. Rzadko miewała takie stany. Ostatnim razem zdarzył się taki, gdy... no tak, była wtedy u dziadków. Niestety, teraz zabrakło babci i to Richmond Dickens musiał pełnić honory domu i wprowadzać ją w stany tragiczne, rozchwiane emocjonalnie. 
  Rozumiała, że chciał dobrze, ale zupełnie mu to nie wychodziło. Stawiał ją pod ścianą, a potem zaszywał się w bibliotece, w otoczeniu takich sław jak Edgar Alan Poe czy Agatha Christie. Popijał wtedy swą herbatkę z miętą i rozkoszował się smakiem cygara. A ona? Ona, jako przykładna wnuczka musiała wypełniać swoje zobowiązania z uśmiechem na ustach.
 Otworzyła powoli oczy i zalała ją fala światła. Zamrugała kilkakrotnie. Słońce świeciło niemiłosiernie, jak nigdy. 
  Siedziała na tyłach ogrodu różanego w cieniu białej altanki z drewna osikowego. Upiła łyk mrożonej coca-coli i spojrzała na chłopaka siedzącego przed nią. 
  - Zostaw to - warknęła, a on spojrzał na nią podnosząc jedną brew do góry. Nadal niewzruszenie przyglądał się jej aparatowi fotograficznemu. W końcu podniósł go do twarzy, a następnie Darlene usłyszała dźwięk zwalnianej migawki. - Czy ja mówię w obcym języku? 
- Mów tak do mnie jeszcze - odpowiedział, ale posłusznie odłożył Practicę na stolik. -  Tęskniłem za tobą, Abbey. Zmieniłaś się odkąd mieliśmy te czternaście lat...
- W przeciwieństwie do ciebie, cieszę się z tego, ale tobie nikt nie dogodzi - ucięła i na powrót zamknęła oczy. Miała już po dziurki w nosie tego pewnego siebie pyszałka!
- Kiedy to ostatnio tak długo ze sobą rozmawialiśmy? Mieliśmy wtedy dziewięć lat - ciągnął niewzruszenie i poprawił swoje blond włosy. W jego ciemnoniebieskich oczach czaiło się rozbawienie.
- Skończyło się na tym, że podbiłam ci oko przez co nie mogłeś pójść z ojcem na otwarcie Izby Lordów - przypomniała mu i niechętnie otworzyła oczy. Chłopak nachylił się w jej stronę.
- Nie mów, że nigdy nie chciałaś skończyć jako lady Luton - szepnął, a na jej twarzy pojawił się rumieniec oburzenia. 
- To, że moja babka tego chciała, a teraz nawet mój dziadek pcha mnie w z góry wyreżyserowane małżeństwo, nie oznacza, że możesz się tak do mnie odzywać Williamie Marku Lutonie! - krzyknęła, a następnie gwałtownie wstała od stołu prawie go przewracając. 
   Chłopak zaśmiał się i przygładził poły swej marynarki. Uwielbiał denerwować malutką Abbey, a dziś udało mu się to nad wyraz dobrze. 
   - I co? Poskarżysz się wiecznie bujającym w obłokach rodzicom? Wypłaczesz się dziadkowi? - zapytał z sarkazmem. Dziewczyna pokręciła głową ze zdenerwowania. 
- Czego w ogóle oczekujesz, Will? Co tu robisz? Nie masz swojej rodziny? Czy może oni także na tyle mają cię dość, że wciskają cię wszędzie tam gdzie mogą? - tym razem to ona zalała go falą pytań na które nie mógł i nie chciał odpowiadać. Jego twarz pociemniała.
  - Zostaw mnie samego Abbey - odpowiedział tylko i odwrócił wzrok. Darlene zmarszczyła brwi. Nie miała zamiaru tak tego zostawiać! Sam zaczął! A teraz... teraz wyganiał ją z jej własnego ogrodu! 
   - Myślisz, że możesz mnie tak spławić? - użyła zwrotu, którego nauczył ją Kelso. Wydawało jej się, że wyjątkowo pasuje do tej sytuacji.
  - Zostaw. Mnie - powtórzył jeszcze raz. Panna Abbey wypuściła gwałtownie powietrze i odwróciwszy się na pięcie, poszła w stronę domu. 
    William Mark Luton nawet nie zauważył kiedy zniknęła. 
~*~
   Nienawidziła go. Ugh, jak on w ogóle mógł się tak do niej zwracać? Odkąd pamiętała William tak na nią działał. Każdego lata w Walii u podnóża gór Kambryjskich, każdego popołudnia spędzanego przy kominku w zimie lub latem w ogrodzie różanym... zawsze ją denerwował. Swym obejściem, charakterem, tym czego pragnął od niej. Że też to właśnie on był jej pierwszym chłopakiem! Nigdy nie zapomniała pełnego aprobaty spojrzenia swej babki, kiedy się dowiedziała.
    Ale teraz nie była już tą sztywną Darlene Abbey z Londynu, nie była także zagubioną Darlene Abbey z San Francisco. Nie miała zamiaru patrzeć jak dorośli bawią się jej życiem. Już nie.
  Szybkim krokiem skierowała się do wschodniego skrzydła rezydencji. Nawet nie zapukawszy, otworzyła drzwi biblioteki i ku swemu zdziwieniu zobaczyła swego ojca.
   Mężczyzna drgnął nieznacznie i zarumienił się. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.
  - Co ty tu robisz? - zapytała. Jej tata poprawił sobie okulary na nosie, a następnie wyprostował się.
- Nic - skłamał. Spróbował się uśmiechnąć, ale słabo mu to wyszło. Odetchnął głęboko i podparł się pod boki, na wzór amerykańskich policjantów, których miał zaszczyt poznać. Jego fiołkowy garnitur opiął się na jego ramionach. 
- Coś ci nie wierzę - przyznała. Nadal nie mogła im wybaczyć wybryku z posterunkiem w Point Place. Nawet nie miała czasu wysłuchać ich wyjaśnień.
   - Kto tu jest rodzicem? - spróbował zażartować Charles Abbey, ale widząc minę swojej córki zaniechał dalszych prób. Oparł się o jeden z regałów. - No co? - zapytał.
   - I tak nie przyszłam do ciebie - mruknęła dziewczyna i usiadła na jednym z wygodnych foteli. - Dlaczego jeszcze nie wyjechaliśmy? Minęły trzy tygodnie od śmierci babci. Nie zniosę tego domu ani minuty dłużej! - ostatnie słowa zabrzmiały jakoś głośniej i bardziej histerycznie niżby tego chciała. Cóż...
- Twoja matka upiera się przy dłuższym pobycie. To ją musisz zapytać - odpowiedział wymijająco. Darlene poczuła jak całe dotychczasowe rozgoryczenie sumuje się w niej i pragnie wydostać się na powierzchnię. Teraz. Zaraz. Już.
- A co z moją szkołą? To już za dwa tygodnie! Co z Point Place? Z twoją pracą? - potrząsnęła głową. Teraz jej ojciec nie mógł podważyć racjonalności jej wywodów. A to w tej chwili dla naszej bohaterki było kluczowe, mój drogi Czytelniku.
- I tak dziadek pokrywał połowę naszych kosztów utrzymania skarbie - przyznał pan Abbey i odchrząknął lekko. - Poza tym, twa matka cały czas uważa, że masz jeszcze szanse u pana Lutona. To głównie ze względu na ciebie wciąż tu tkwimy.
- Zaraz, zaraz! Ze względu na mnie? - dziewczyna gwałtownie wstała z fotela. Podobna sytuacja już się dziś zdarzyła, prawda? Panna Abbey musi mieć wyjątkowo dość sytuacji w której utkwiła. - Więc możesz przekazać mamie, że nigdy w  życiu nie zwiążę się w jakimś pokręconym związku z Williamem. Po moim trupie - wyjaśniła niezwykle spokojnym tonem. - Prędzej znów odbiorę was z posterunku policji niż...
   - Co zrobiłaś? - za nią rozległ się gruby głos dziadka. Odwróciła się do tyłu ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Jej ojciec stanął obok niej. 
- To było zwykłe nieporozumienie - powiedział Charles prosto w podłogę. Dziwnym trafem, po tylu latach małżeństwa z Rebeccą nadal nie mógł spojrzeć swemu teściowi prosto w oczy.
- Nie rozmawiam z tobą, brudny chłopcze na posyłki. Gdybym wiedział co z ciebie z kawalarz nigdy bym cię nie wpuścił do domu. Hippis - zrzędził Richmond Dickens. Podszedł do nich chwiejnym krokiem, podpierając się inkrustowaną laską z główką lwa.
   Darlene pomogła mu usiąść na kanapie. Uśmiechnął się do niej przelotnie i znów przybrał marsową minę. 
    - To było nieporozumienie - szepnęła jego wnuczka. Zawsze chroniła swych lekkomyślnych rodziców. Ale on już swoje wiedział. że też musiał walczyć na wojnie za pokolenia darmozjadów i niedołęg! Jeż to to chodziło boso i zapuszczało włosy! Kto to widział! 
- Dlaczego akurat mnie to spotkało? - powiedział raczej do siebie niż do nich. - Ty możesz odjeść - wskazał na swego zięcia. Ten skłonił się lekko i wyszedł. Panna Abbey nie mogła uwierzyć, że tak łatwo mógł ją zostawić na pastwę tego lwa. - Skaranie boskie z tym... - dziewczyna wysłała mu ostrzegawcze spojrzenie - panem.
    - Od kiedy nas podsłuchiwałeś? 
- Dżentelmen nie podsłuchuje, on tylko zbiera informacje i w odpowiednim momencie wtrąca się do rozmowy - wyjaśnił. Po chwili Darlene uśmiechnęła się i usiadła na podłodze, tuż przed nim. - Akurat zbierałem je gdy mówiłaś o Williamie...
- Dziadku, daj spokój...
- Cśśśś... - uciszył ją. - Nie wiesz o nim tego, że trzy lata temu zmarła jego matka i od tego czasu z nami mieszka. Nie wiesz też, że jego ojciec woli spędzać czas na Safari z kolejnymi dwudziestolatkami niż z własnym synem. No i nie wiesz też o tym, że to on, a nie ja, głównie opiekował się twoją babcią w jej ostatnich chwilach. Nie wiesz wielu rzeczy, moja malutka. Nie osądzaj wszystkich tak jakbyś przejrzała ich na wylot, dobrze? Wszystko ma podwójne dno - pogładził ją po policzku i wziął do ręki Sherlocka Holmesa. Był to znak końca rozmowy oraz kolejnego mętliku w głowie jego małej wnuczki. 
~*~
    Foto Chata. Foto Chata. Foto Chata. Dwa proste słowa, które napawały ją i euforią i obawą. Przez trzy dni od ich przyjazdu panicznie bała się wyjść z domu - a co jeżeli Erick ją zobaczy i doniesie Hyde'owi? Wolała sama to zrobić. I bynajmniej nie przed wścibskim spojrzeniem pani Foreman. Na osobności. W Foto Chacie, gdzie mógł przeszkodzić jej tylko Leo. A z nim powinna dać sobie radę.  
   Wyszła na balkon i zaczerpnęła głęboko powietrza. Tak, dziś to zrobi. Nie wolno czekać. Przynajmniej to wyniosła z wizyty u dziadka. Obiecała mu, że spróbuje, a jak się nie uda to wróci. Do nich. 
  Rozejrzała się dyskretnie, a następnie zapaliła papierosa. Zaciągnęła się. Dym powoli wypełniał każdą wolną przestrzeń w jej płucach. Powoli wypuściła powietrze i spojrzała w dół, trochę w prawo, by móc zobaczyć podwórko Foremanów. Z tej odległości słyszała Reda, który trzaskał się po swym garażu co chwila wyzywając kolejną rzecz od przygłupów. Uśmiechnęła się nieznacznie i powędrowała wzrokiem dalej. 
   Nagle zamarła z papierosem w dłoni. Wytężyła wzrok. Tu nie mogło być mowy o pomyłce. Wszędzie by rozpoznała te brązowe dzwony i różowe okulary przeciwsłoneczne. I te czarne włosy.  Papieros powoli wypadł jej z dłoni, a ona miała wrażenie, że zapomniała jak się oddycha.
  Poczuła, że już więcej nie wytrzyma. Odwróciła się na pięcie, głośno zatrzaskując drzwi balkonowe. 
    Za sobą zostawiła Hyde'a. Z Jackie. Złączonych razem w nad wyraz plastycznym pocałunku. 

środa, 31 lipca 2013

6. Zapalniczka, telefon i Sherlock.

"Cierpienie  wymaga więcej odwagi niż śmierć" - Napoleon Bonaparte



   Nie wiem dlaczego, ale prawie każde, naprawdę ważne zdarzenie ma miejsce pod osłoną nocy. Może to przez wrażenie przyjemnej tajemnicy, wręcz poufałości? Jak myślisz mój Czytelniku? Cokolwiek by to nie było, nie obchodziło Darlene, a już zwłaszcza Hyde'a.
   - Dziękuję za dzisiejszy wieczór - wyszeptała w mrok. Chłopak uśmiechnął się nieznacznie wiedząc, że to co zaraz powie, nie spodoba się jego towarzyszce.
- Nie ma za co... tylko, no wiesz, nie mówmy nikomu o tym co się zdarzyło - odpowiedział, a ona zmarszczyła brwi. Prawda była taka, że nic wielkiego się nie zdarzyło, ale może się myliła. Och, jak ona bardzo pragnęła się mylić! 
- Dobrze - wykrztusiła w końcu. Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła przeszukiwać swoje kieszenie. Po długiej chwili znalazła klucze. Na powrót odwróciła się do chłopaka, a raczej do zarysu jego postaci. 
   - Nie wchodzisz do domu? - zapytał, a ona zarumieniła się nieznacznie.
- Nic nie widzę - w mgnieniu oka wymyśliła swą wymówkę powodując, że tym razem to on sięgnął do kieszeni. Podszedł do niej, a po chwili na ich twarze padł słaby blask płomienia zapalniczki, który przesunął się w stronę zamka od drzwi.
- Teraz lepiej? - zauważył, gdy razem pochylali się nad dębowi drzwiami. Dziewczyna pokiwała głową i włożyła klucz. Mechanizm wydał z siebie ciche szczęknięcie, a panna Abbey chwyciła za klamkę. W tym samym momencie zgasł płomień zapalniczki. Znów zwróciła się w jego stronę i na powrót odwróciła. - Do zobaczenia Abbey - mruknął, gdy po raz kolejny nie wiedząc co zrobić, się odwróciła. Po chwili nie mogła już dojrzeć jego zarysu pośród ciemności.
    Mimowolnie się uśmiechając, weszła do przedpokoju. Jak najciszej umiała, zdjęła buty i kiedy już miała się wyprostować, zalała ją fala światła. 
     Nagle, dosłownie znikąd, pojawili się przed nią rodzice. Jej mama miała spuchniętą twarz od wstrzymywanego płaczu. Jej niebieskie oczy były przekrwione i jakby nieobecne. Ubrana była w dwa zupełnie inne komplety, co nigdy jej się nie zdarzało. Dziewczyna przeniosła wzrok na swego ojca, pragnąc by wyjaśnił jej co się dzieje. Wyglądał trochę lepiej niż Rebecca Abbey, ale nie był to ten sam ułożony Anglik z nienaganną muchą w groszki przy kołnierzyku.
~*~
     Nikt dokładnie nie wiedział co siedzi w głowie Stevena Hye'a. On sam dokładnie tego nie wiedział. I może nie chciał. Ale nie będziemy go teraz posądzać, zrobimy to już niedługo, ale nie teraz. Pozwólmy mu cieszyć się ostatnimi chwilami... niewinności. Jeżeli w jego przypadku, mój drogi Czytelniku, można było kiedykolwiek o niej mówić.
    Chłopak wszedł do domu od strony kuchni i od razu skierował się do piwnicy. Nie miał ochoty na pogawędki z panią Foreman, a co bardziej z którymś z jego, aż nadto ciekawskich przyjaciół. 
     Zbiegł do piwnicy po drewnianych schodach i wpadł prosto w szpony Erica i Fesa. Zaklął pod nosem i spróbował przybrać znudzoną minę. 
     - Czeeeeeść Hyde - przywitał się Foreman i uśmiechając się, mrugnął zalotnie w stronę swego przyjaciela. Obcokrajowiec zrobił dosłownie to samo.
- Odczepcie się przygłupy - mruknął chłopak. Mijając tamtą dwójkę pozwolił sobie na pchnięcie ich na sofę w gustowne zielone kwiatki. 
- Nie przesadzaj! - krzyknął Eric, gdy tylko udało mu się złapać równowagę. - Powiedz co robiłeś z naszą seksowną sąsiadką to ci damy spokój. Proste.
- Proszę o pikantne szczególiki! - wtórował Fes, który w porównaniu do swego kolegi, nie miał tyle szczęścia i leżał na podłodze. 
- Nie ma niczego takiego - powiedział w końcu główny zainteresowany, kiedy wynurzył się z swojego pokoju. - Po prostu rozmawialiśmy, potańczyliśmy i... i tyle.
- Akurat. Mówi to facet, który doprowadził do striptizu swoją nauczycielkę hiszpańskiego - stwierdził Foreman i założył ręce na piersi.
- Panna Clarke to inna śpiewka. Choć ciało miała boskie - nagle wszyscy zanurzyli się w tych samych, mętnych wspomnieniach. - Z Abbey do niczego nie doszło - powtórzył po chwili.
- Proszę o zmyślone pikantne szczególiki? - uskarżył się Fes, wciąż leżąc na ziemi.
- Nie radziłbym - polecił Eric Obcokrajowcowi i pomógł mu wstać - Jest w złym humorze. Jeszcze zostawi cię w supermarkecie, jak jego matka... - zaśmiał się.
- Moja matka wcale mnie nie zostawiła... - oburzył się Steven i założył swoje różowe okulary - Ona... ona po prostu zapomniała o mnie na dwa dni - przyznał ku uciesze swoich przyjaciół. 
     Uwierz mi, że żaden z nich nie zawał sobie sprawy z tego, że to co teraz jest kolejnym żartem, kiedyś było bolesną prawdą. 
~*~
    - Martwiliśmy się o ciebie - zaczął jej ojciec, ale widząc zacięcie na twarzy swej córki, pokiwał głową. - Nie wiedzieliśmy jak się z tobą skontaktować, wiemy już od dwóch godzin... najwyraźniej w klubach w Madison nie mają telefonów... - Charles Abbey zdawał sobie sprawę, że mówi od rzeczy, ale w tej sytuacji nie robiło mu to różnicy.
   - Jeżeli myślicie, że powodując u mnie wyrzuty sumienia, spowodujecie iż zapomnę o pogadance na temat waszego pobytu na posterunku, to grubo się mylicie - wyrzuciła z siebie dziewczyna i już miała minąć swoich rodziców, kiedy zatrzymał ją chłodny uścisk jej matki. - O co chodzi?
- Twoja babcia zmarła dzisiejszego wieczora. Dziadek dzwonił by nas o tym poinformować, jak i o czuwaniu oraz pogrzebie, który odbędzie się za dwa dni - głos jej rodzicielki nie bezpiecznie załamał się. Darlene zmarszczyła brwi. To nie mogła być prawda. Jej babka była w pełni sił, Eleonora Dickens nie mogła umrzeć ot tak! Zostawić swej wnuczki, swojego kochającego, choć zrzędliwego męża! To nie była prawda, nie. Nie i jeszcze raz nie.
    - Kochanie, wiem jak się teraz czujesz, ale musisz być silna. Dla mamy, dla dziadka... - szepnął jej tata, a następnie zamknął ją w swoim uścisku. Dziewczyna poczuła jak z jej oczu płyną łzy. - Zamówiliśmy bilety lotnicze na jutrzejszy ranek, by zdążyć jeszcze na czuwanie...
- Po prostu jedźmy - stwierdziła dziewczyna i poczuła dłoń swojej matki na włosach. Jej koścista dłoń, gładziła jej głowę, a ona... ona pragnęła tylko znaleźć się w swoim pokoju, wypłakać się, zdać sobie sprawę, że babcia nie chciałaby, by jej ukochana wnuczka się smuciła, aż w końcu nastawić się psychicznie na te kilka następnych dni. 
      Po kojących uściskach i milionie zupełnie niepotrzebnych i skrępowanych wyrażeń, że świat idzie dalej, Darlene udało się uwolnić od swoich rodziców i schować się w pokoju. 
     Położyła się na łóżku i westchnęła przeciągle. Nie miała już siły na płacz, nie miała siły na nic. Czuła się... ona nic nie czuła. Była po prostu pusta.
   Schowała twarz w dłonie i leżała tak przez kilka minut. W końcu usiadła, a następnie wysunęła szufladę szafki nocnej. Wyciągnęła z niej podłużne, białe pudełko i ostrożnie je otworzyła.Jej oczom ukazał się długi naszyjnik z złotym zegarkiem jako zawieszką. Dziewczyna ostrożnie spojrzała na jego kopertę i w słabym blasku lampki z lawą, udało jej się przeczytać wygrawerowany napis: Liczę na Ciebie...
      - Wiem babciu - szepnęła i zawiesiła naszyjnik na szyję. 
~*~
      Drażniący terkot telefonu rozległ się po całym domu. Kolejny sygnał, kolejny, rozdzierający głowę odgłos dzwonka. 
      - Nienawidzę tego ustrojstwa - mruknął Eric, zdyszany po szybkim biegu z ogrodu do kuchni. - Halo? - zapytał już normalnym tonem.
- O boże, to ty. Bałam się, że odbierze twój ojciec! - głos w słuchawce był smutny, lecz podniecony. Chłopak zmarszczył brwi i wysilił się do pracy umysłowej w wakacje.
- Darlene? Czy to ty? - zapytał. 
- Tak. Chciałam tylko...
-Wiesz, że mieszkasz za płotem i mogłaś po prostu przyjść? - wtrącił się. Po drugiej stronie dziewczyna pokręciła głową. Dlaczego to zawsze ona musi załatwiać takie rzeczy?
- Zdaje sobie sprawę - odparła kąśliwie, a następnie ciągnęła dalej - Wyjeżdżam razem z rodziną na kilka dni i chciałabym cię prosić w ich imieniu, byś przypilnował domu. Rozumiesz, zaświecał światła, patrzył czy nikt nie kręci się wokół niego... - czuła się niezwykle głupio. Jej rodzice nie rozumieli, że w takim mieście jak Point Place jedyne zło jakie może im się przytrafić to odwołanie wyborów Miss i Mistera Kukurydzy.
- Nie ma sprawy... ale... dlaczego tak szybko wyjeżdżacie? Gdzie? Tak niespodziewanie? - wyrzucił z siebie. W tej chwili zastanawiał się, czy Hyde wie iż jego wybranka gdzieś się wybiera. Był taki zabawny, gdy podobała mu się dziewczyna. Chyba, że była to Donna, ale to już chyba mieli za sobą.
    - Czy ty mnie słuchasz? - głos dziewczyny przerwał mu jego wewnętrzny wywód. - Po prostu wyjeżdżam, tyle - na chwilę zapadła głucha cisza. - Przekaż Stevenowi, że wrócę najpóźniej za tydzień - powiedziała w końcu panna Abbey i rozłączyła się.
    Młody Foreman odłożył słuchawkę. Podrapał się po głowie. Dziwna sprawa z tymi Anglikami.  Ale podobno tajemniczość jest teraz w cenie.
~*~
    Duszno. Wszędzie było duszno i nieprzyjemnie. Kiedy wreszcie się rozpada? 
  Mężczyzna poprawił swój kołnierzyk i powrócił do czytania książki. Właśnie w tej chwili Sherlock Holmes odkrył zamordowane ciało mężczyzny ze Znakiem Czterech, a to wszystko...
    - Sir? - przerwał mu jeden z lokai. Mężczyzna spojrzał na niego z niesmakiem i zmarszczył brwi. Ach, to ten nowy. Jak mu tam było? Winston? Widać, że nie zna panujących zasad w jego rezydencji. 
- O co znów chodzi? - chłodno zapytał, a następnie upił łyk wystygłej już herbaty. Jego żona zawsze dodawała do niej trochę mięty. No, ale teraz jej nie było. 
- Nie smakuje, sir Richmondzie? - mężczyzna drgnął nieznacznie. Kompletnie zapomniał o Williamie, który siedział na sofie obok i czytał dzisiejsze wydanie Timesa. To taki dobry chłopak, a jego żona tak bardzo go lubiła...
    - Przepraszam za mą śmiałość, sir, ale pańska córka właśnie przyjechała - lokaj znów przerwał swemu chlebodawcy. Richmond Dickens przeniósł na niego udręczony wzrok. Rebecca zawsze była na czas, może i nie zdążyła na czuwanie, ale to i tak było nieważne. Byleby tylko była. 
- Więc na co czekasz? Wprowadzić - rozkazał. Winston skłonił się lekko i wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia. Mężczyzna zamknął książkę, a następnie uśmiechnął się do Williama. - Zdenerwowany? - zapytał, ale chłopak tylko pokręcił głową.
      Po krótkiej chwili, drzwi do salonu otworzyły się i stanęła w nich jego córka. Odmieniona, zmęczona i udręczona. Nowy Kontynent jej nie służył, tak samo jak jej małżeństwo z tym, tym... 
       Wzrok sir Dickensa padł na swego zięcia. Nie lubił go odkąd pojawił się po raz pierwszy w życiu jego córki. Eleonora też go nie lubiła. Cholerny hippis.
       Nagle jego uczucia uległy diametralnej zmianie, gdy zobaczył swą wnuczkę. Droga Darlene. Jakże wydoroślała, jakże przypominała lady Dickens! Gdyby jego żona żyła, byłaby z niej dumna.  Jego myśli znów powędrowały w stronę Eleonory, więc chrząknął tylko i mruknął:
- Witajcie w domu...

niedziela, 7 lipca 2013

5. Zdjęcia, Madison i niedoskonałości.

"Życie jest krótkie i okazje, które przepuścimy, nie wrócą" - Milan Kundera



   Było zimno. Cholernie zimno i dziwnie nieznośnie. Mżyło, ale akurat to ostatnie nie przeszkadzało młodemu chłopakowi, który skrył się pod zadaszeniem sklepu fotograficznego. Hyde wypuścił z ust obłoczek papierosowego dymu i zgasił niedopałek o ścianę Foto Chaty. Odetchnął głęboko i zamknął oczy. Tak bardzo bolała go głowa. Tak bardzo, chciał posłać wszystkich do diabła. Tak bardzo, chciał położyć się z powrotem do łóżka w piwnicy Foremanów. Tak bardzo, chciał oderwać swe myśli od natrętnego obrazu swej uśmiechniętej matki...
    - Jędza... - mruknął i zacisnął usta w cienką linijkę.
   - Hyde, stary... chyba coś dla ciebie mam - głos Leo wybudził go z otępienia. Steven Hyde spojrzał od niechcenia na głowę swojego szefa, która komicznie wystawała z wielkiego okna Foto Chaty.
- Co tam znowu? - pytanie zabrzmiało zbyt szorstko, niżby chłopak sobie tego życzył, ale teraz naprawdę było mu wszystko jedno.
- Układałem właśnie wywołane zdjęcia, wiesz, tak jak mnie uczyłeś - hippis uśmiechnął się. - Od największego biustu do najmniejszego i chciałem ci powiedzieć, że to serio działa!
- I co dalej?
- Co dalej? Ach, no właśnie. No i widzisz. Układam, układam, układam...
- Do rzeczy Leo - przerwał zniecierpliwiony Steven i nagle zapragnął następnego papierosa.
- Własnie mówię. Układam, układam, układam - podkreślił ostatnie słowo. - No i znalazłem to - podał chłopakowi cienką kopertę z logo ich zakładu, w jakie pakowali wywołane zdjęcia. 
    Steven zmarszczył brwi i spojrzał na Leo. Niestety, już go nie było. Jak zwykle zmywał się, gdy w jego głowie kotłowało się najwięcej pytań. Chłopak otworzył kopertę i wyciągnął z niej odbitki.
    Odchrząknął lekko, gdy zobaczył pierwsze zdjęcie i zaraz przeszedł do drugiego. Z drugiego, do trzeciego. Z trzeciego, do czwartego... tak, aż przed jego oczyma znów nie pojawiła się pierwsza odbitka. Hyde uśmiechnął się, włożył zdjęcia z powrotem, a następnie schował kopertę do tylnej kieszeni spodni. Dziwnym trafem zupełnie stracił ochotę na papierosa. 
   Steven otworzył drzwi sklepu i niby od niechcenia zaczął przeglądać sprzęt zgromadzony na jednej ze ścian. 
- Kiedy? - wyrwało mu się po kilkuminutowej przerwie, wypełnionej głosem Jay'a Howkinsa płynącego z radia.
- Dziś rano - odpowiedział hippis i znów skupił się na rozwiązywaniu krzyżówki. Szkoda, bo nie spostrzegł prawie niezauważalnego uśmiechu, błąkającego się po twarzy chłopaka.
~*~
   Wracał do domu, nareszcie wracał do domu. A raczej do piwnicy, bo jego nowym i jedynie prawdziwym domem była właśnie piwnica. Smutne, prawdziwe i jak przyjemne dla takiego człowieka jak Steven Hyde. 
    Zawsze przeczuwał, że jego życie skończy w takim miejscu, ale nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. Ale pasowało mu to. Pani Foreman była miła, piekła gofry na niedzielne śniadania... GOFRY! Nie wierzył, że ktoś mógłby na takie życie narzekać. A jednak Erick robił to cały czas. Czasami naprawdę nie rozumiał, jak to możliwe, że ten jęczący goguś stał się jego przyjacielem.
   Poza tym, piwnica nadawała mu cechy osobnika spod ciemnej gwiazdy, człowieka, który rozpracował kolejny rządowy atak na umysły biednych nastolatków, którym tłucze się niepotrzebne frazesy i opowiastki o pielgrzymach i jankesach.
  Właśnie takie sprawy zaprzątały głowę Stevena, gdy przekręcał klucz w zamku. Nadal nie wierzył, że Red Foreman dał mu go, ot tak. Czasami, aż go kusiło by coś zwędzić i patrzeć, czy ktoś się spostrzeże...
 Nagle drzwi przed nim otworzyły się niespodziewanie i stanął w nich Erick. 
   - Jesteś! Nareszcie, miałeś dziś być wcześniej! - zakrzyknął i wpuścił chłopaka do środka. - Jedziemy dziś do Madison! Pamiętasz? Obiecałem Donnie, że pójdziemy potańczyć!
- Co ja mam z tym wspólnego? - zapytał znudzonym tonem Hyde i usiadł na kanapie.
- Jedzie też Jackie i Kelso... a ona zaprosiła naszą sąsiadkę. Nie pomieścimy się wszyscy w jednym aucie! - wyperswadował. - Poza tym, Darlene nie ma z kim tańczyć... - powiedział już ciszej.
- To duża dziewczynka, da sobie radę - zauważył chłopak i ziewnął od niechcenia. 
    - Daj już spokój, obiecałeś więc pojedziesz - zadecydował za niego Erick i uśmiechnął się niczym amant filmów niemych. - Najwyżej ja będę tańczył z uroczą sąsiadką...
- Za wysokie progi jak na twe chuderlawe nogi, a już zwłaszcza w tej koszuli - zauważył grzecznie Steven i wskazał dłonią na fioletowo-pomarańczową koszulę z postawionymi na sztorc kołnierzami polo  wokół chudej szyi swego przyjaciela.
- To twoja koszula...
- Jak się jest boskim, to nawet taka koszula wygląda na tobie dobrze - odpowiedział zupełnie poważnie, wpatrując się w telewizor. W następnym momencie na jego twarz wylądowała sporej wielkości poduszka z wyszytym napisem 'Kitty i Red na zawsze razem'.
~*~
    - Która z córek Ingallsów doprowadzi do katastrofy? Już za chwilę, tylko na kanale NBC - z telewizora rozległ się niezwykle niski głos, który wypełnił sobą cały salon. 
    Darlene wstała z kanapy i przeciągnęła się, wprawiając w trzeszczenie każdy staw w jej ciele. Miała trzy minuty by znaleźć się w kuchni, nalać mleka, wziąć płatki i wrócić z powrotem za nim zacznie się kolejny odcinek "Domku na prerii". Nigdy nie interesowała się tym serialem, ale dziś potrzebowała każdej odmóżdżającej, najbardziej błahej i niepotrzebnej rzeczy, jaka była w stanie odciągnąć jej myśli od tematu rodziców. 
     Podczas jazdy do domu, ani razu się do nich nie odezwała. Wiedziała, że to daremne. Nic by nie zapamiętali z całego jej wykładu, w który włożyłaby serce i przez który czułaby się paskudnie. Chciała zaczekać, aż jej rodzice zaczną kontaktować, by wtedy wyrzucić z siebie słowa zatrute strachem, ośmieszeniem i straconym zaufaniem. Gdyby to był pierwszy raz... obiecywali, że tutaj, na tym wygwizdowie, nie będą odstawiali takich numerów. 
   Dziewczyna stanęła przed szafką kuchenną w odcieniu groszkowej zieleni i otworzyła ją, wprawiając w ruch skrzypiące zawiasy. Przed nią stał szereg białych miseczek oraz małych talerzyków w delikatne, różowe kwiatki. Panna Abbey wyciągnęła miskę, następnie nalała do niej mleka. Gdy chowała je do lodówki, jej wzrok padł na dom Foremanów. Zarumieniła się i postanowiła jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
   Było jej wstyd, że w tak ordynarny sposób potraktowała Hyde. Pomógł jej z własnej, nieprzymuszonej woli, a ona nawet mu nie podziękowała. No prawie nie podziękowała. Ale z drugiej strony, jak mogła to zrobić, skoro jej rodzice przebywali wtedy w krainie fantazji i jak się dowiedziała w samochodzie, gonili różowe zebry po purpurowych pastwiskach! Gorycz złości znów wezbrała w jej ciele. 
    Usiadła na kanapie, przy okazji wylewając na siebie zimne mleko z dodatkiem płatków Captain Crunch.
    - Cholera! - krzyknęła, gdy przemoczona koszulka z twarzą Johna Lennona, przykleiła się do jej ciała. Gwałtownym ruchem zerwała się z sofy i z trzaskiem odstawiła miskę na szklany stolik. 
   Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Z niezadowoleniem na twarzy, uchyliła je odrobinę i spojrzała przed siebie, lekko oślepiona słonecznym blaskiem.
    - Przeszkadzam w czymś ważnym? - zapytała Jackie. Jej czarne włosy spięte były w olśniewający kok, a sukienka w niebieskie kwiaty dodawała jej specyficznego uroku.
- Nie, wejdź - Darlene otworzyła szerzej drzwi i odchrząknęła lekko. Nie miała pojęcia dlaczego dostąpiła zaszczytu widzenia się z tą dziewczyną.
- Ja tylko na chwilkę - odrzekła i przyjrzała się krytycznym wzrokiem koszulce panny Abbey. - Wiem, że kąpiele w mleku są odmładzające, ale nie brałabym ich tak na serio...
- Och, nie... ja tylko... to znaczy, mleko się... - próbowała wytłumaczyć, ale z każdym kolejnym słowem, wzrok drugiej dziewczyny był coraz bardziej sceptyczny. Darlene pokiwała tylko głową, marząc by jak najszybciej pozbyć się niespodziewanego towarzystwa.
    - Chciałam cię zaprosić na dzisiejszą potańcówkę w Madison. Będą rolki, kolorowe światła...
- Nie gniewaj się Jackie, ale chyba spasuje.
- I co będziesz robić? Siedzieć w domu? Już i tak powiedziałam Erickowi, że jedziesz z nami, a on załatwił dodatkowy wóz bo w jego pożal się boże, Vista Cruzerze się raczej nie zmieścimy - narzekała dziewczyna, przy okazji przechadzając się po przedpokoju. - Jeżeli chcesz być dziewczyną na topie, to musisz się pojawiać!
- Ale ja...
- Czyli załatwione. Bądź gotowa o osiemnastej, najlepiej w innych ubraniach - doradziła i cmoknęła Darlene w policzek. - Do zobaczenia - powiedziała na odchodnym i zamknęła za sobą drzwi.
~*~
    Czuła się głupio. Głupio, grubo i niezgrabnie. To wielkie lustro w łazience zdecydowanie było złym pomysłem. Dziewczyna odwróciła się tyłem i przyjrzała swoim gołym plecom. 
   Wybrała jedyną sukienkę, która mogłaby się nadawać na wrotkowe disco, czy na jakąkolwiek imprezę. Czerwoną, z rozkloszowanym dołem. Tak bardzo nawiązującą do lat sześćdziesiątych. Może nie nadawała się do tańczenia, ale czy ona miała zamiar to robić? Odpowiedź brzmiała nie. 
    Dziewczyna westchnęła po raz ostatni i wyszła z łazienki. Jej rodzice nadal nie wstali, ale w ich wypadku było to normalne. Tak kończy się mieszanie środków psychoaktywnych z miłością i alkoholem.
    Zbiegła po schodach i wbiegła z rozpędem do salonu, gdzie na szklanym stoliku nadal stała miska mleka ze wstrętnie rozmiękłymi płatkami. Zostawiła tylko kartkę z informacją dokąd się wybiera, z kim jest i kiedy wróci, a następnie wyszła z domu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. 
    Pobiegła poboczem, skręciła w lewo i już miała przed sobą rezydencję Foremanów.
  Tuż przed zapukaniem do ich domu, rozpuściła włosy i przywołała na swe usta wymuszony uśmiech. Przed jej oczyma żywo stanęła sytuacja z wczorajszej nocy, przez co jej blada twarz przybrała różowy odcień.
    - Cześć Darlene, jesteś w samą porę - w drzwiach stanął Erick, ubrany w szarą koszulę z dekoltem w serek. - Pojedziesz ze mną, Donną i Fesem. Mam nadzieje, że nie ubrudzi twojej sukienki czekoladkami. 
- Czy ktoś mówił czekoladki? - z serca domu rozległ się dobrze znany głos Obcokrajowca. 
- Wejdź, zaraz będziemy się zbierać, musimy tylko poczekać na Jackie - młody Foreman zrobił dziwaczną minę, mającą przedstawiać wyraz wyższości jaki zawsze malował się na twarzy tej dziewczyny. Darlene zaśmiała się i pokiwała głową.
    Erick otworzył szerzej drzwi i przepuścił dziewczynę. Gdy przechodziła obok, owionął go zapach kokosa. Zamknął pośpiesznie drzwi i odwrócił się w jej stronę.
    - Usiądź - wskazał na żółto-pomarańczowo-brązową kanapę. Darlene posłusznie to uczyniła i  rozejrzała się po salonie. Był odrobinę mniejszy niż w jej domu i może mniej elegancki, ale chyba dlatego tak bardzo jej się podobał. Nie miał w sobie brytyjskiej sztywności, tylko przytulną atmosferę rozgardiaszu. 
    Przed nią, na wielkiej, brązowej komodzie, stał niepozorny telewizor, który, była tego pewna, posiadał czarno-biały odbiornik. Na ścianach w odcieniu przybrudzonej wanilii, wisiały zdjęcia rodzinne: Foremanowie podczas Bożego Narodzenia, Święta Dziękczynienia, 4 lipca, Weterana...
    Tuż za nią znajdowały się schody, skryte za pułkami z książkami i wielką szafą. Wszędzie, gdzie nie spojrzała widziała porcelanowe figurki małych pastereczek w asyście wielkich, białych serwet.
   - Pójdę po Fesa - zreflektował się chłopak i uśmiechnął po raz szesnasty tego wieczora. Następnie jak najszybszym krokiem udał się po schodach w górę. 
    Dziewczyna westchnęła i skupiła wzrok na poduszkach obok niej. Na jednej z nich widniał napis "Kitty i Red na zawsze razem", a na następnej "Nie ma to jak w domu!". Darlene pogładziła haft i odłożyła poduszki na swoje miejsce. 
   Nagle usłyszała jak drzwi po jej lewej otwierają się. Odwróciła się w tamtą stronę i znieruchomiała. W drzwiach stał Hyde, ubrany w czarną koszulkę z nadrukiem Elvisa Presley'a i dżinsowe spodnie o zwężonych nogawkach. 
    Kiwnęła głową i przygryzła wargę. Tuż za Stevenem pojawiła się niska kobieta z najsłodszym głosem jaki kiedykolwiek słyszała panna Abbey.
    - Młodzieży potrzebna jest zabawa. Och, z pewnością jest - zaśmiała się i wyminęła chłopaka. Dziewczyna podniosła się momentalnie z kanapy i spróbowała się uśmiechnąć. - A ty kochanie, jesteś naszą nową sąsiadką, tak? - zapytała kobieta, gdy zobaczyła przed sobą nową postać.
   Kitty Foreman była ciekawska, można było to wywnioskować choćby z jej wyglądu. Z jej ciągle wyciągniętej szyi, z iskrzących się oczu wokół siateczki pierwszych zmarszczek. Poza tym, była kobietą wielkiej klasy, która swój styl wzorowała na nieocenionej Jackie Kennedy. Choćby teraz, ubrana była w starannie wyprasowane, czarne spodnie i niebieski sweterek z białymi kołnierzykami.
    - Nazywam się Darlene Abbey - przedstawiła się dziewczyna i nieznacznie dygnęła.
  - Katherine - kobieta podała jej dłoń i zaśmiała się serdecznie - Ale z niej pocieszna dziewuszka, prawda Hyde?
    - Z pewnością, pani Foreman - odpowiedział chłopak i schował dłonie głęboko do kieszeni. - Ale pozwoli pani, że sama o tym zadecyduje. Czas rozgrzać Avę przed podróżą - zawyrokował i wyminął Kitty, a następnie wyszedł z domu.
    W tym samym momencie, z piersi panny Abbey wydostało się westchnienie ulgi. Przeżyła. Co prawda z marnym końcowym wynikiem, ale żyje. Nie spaliła się ze wstydu, dalej stała sobie tak jak wcześniej, w czerwonej sukience i wypiekami na twarzy.
    - Steven wspominał, że byliście razem na komisariacie - twarz Darlene z czerwieni, przybrała kolor purpury. - Że też Ken cię ciągnął po nocy, tylko po to, by się okazało, że Leo się pomylił i to nie byłaś ty. Co się dzieje z tą dzisiejszą policją...
- Nie bardzo wiem, o co...
- Steven mówił mi, że Leo nabroił i zeznał, że ostatnią osobą jaką widział byłaś ty, ale okazało się, że chodziło mu o Deborah z Werringtonów - kobieta pokręciła głową uśmiechnęła się. -  Werringtonówna kiedyś zgubi swoją rodzinę.
    Dziewczyna patrzyła na tą roześmianą twarz, rumiane policzki i jakąś wewnętrzną pogodę życia i nie wierzyła własnym oczom, uszom, zmysłom... Hyde jej nie wydał, nie skazał jej na prześmiewcze uwagi. Panna Darlene pogładziła swe ramię i poczuła jak całe jej dotychczasowe napięcie spływa z jej ciała. 
   Nagle do ich uszu dobiegł krzyk z góry, a następnie odgłos szybko zbiegających stóp. Kobiety odwróciły się w kierunku schodów na których pojawił się Fes i Erick. 
    - Witam urocze ślicznotki! - zakrzyknął Obcokrajowiec i zamknął w swym uścisku panią Foreman, a następnie pannę Abbey. - Eric właśnie mi powiedział, że jedziesz z nami. Mam nadzieję, że mogę liczyć na miejsce w samochodzie, tuż przy tobie? - jego czarne, grube brwi uniosły się w znaczącym geście. 
     - Z pewnością - prychnęła od niechcenia dziewczyna i po raz kolejny przygładziła nerwowym ruchem swoją sukienkę. 
     - Miło było patrzeć na was dzieciaczki, ale jeżeli nie wyjdziecie teraz, to spóźnicie się na tą swoją imprezę... - powiedziała nieśmiało Kitty i wymownie spojrzała na zegarek na swojej prawej ręce. 
~*~
    - O. Mój. Boże. Wiedziałam, wiedziałam, że trzeba było na początku sprawdzić! Oczywiście zakochany drwal Donna nie mogła tego zrobić, ani biedak Eric. Dlaczego TO zawsze MNIE spotyka? - pomyślała Jackie, kiedy z założonymi rękoma przypatrywała się wejściu do klubu 'Layla'. Marzyła teraz o dżinie z tonikiem, o chwili spokoju podczas którego mogłaby się wykrzyczeć. Chociaż nie, zrobi to teraz... - Michael! Mówiłam ci byś sprawdził dokładnie rozkład imprez. Popatrz jak jestem ubrana! - okręciła się, by jej chłopak mógł ją lepiej zobaczyć, a następnie znów przystąpiła do ataku. - Co ty sobie myślałeś w tej pustej łepetynie?! Dziś miały być wrotki, wiesz co to? 
   - Każdy wie czym są wrotki - Michael Kelso zaśmiał się i oparł wygodniej o karoserie swojego Volkswagena ogórka. 
     - Kelso, to chyba było pytanie retoryczne - rzucił cicho Eric i objął mocniej Donnę. 
    - Dziękuję Panu-Wszystko-Wiem - rzuciła panna Burkhart i przewróciła oczyma. - Impreza z Bee Gees, tylko tego chciałam, a ty znów nawaliłeś! Nie mam stroju na zabawę w stylu lat sześćdziesiątych! Nienawidzę cię! - wykrzyknęła, aż nazbyt dramatycznie i wyminąwszy gwałtownie swojego chłopaka, wsiadła do jego wozu. 
     - Dobra, ona i tak na razie nie wyjdzie, więc po prostu chodźmy do środka i podajmy się za nowoczesnych hippisów, okey? - powiedziała Donna i odrzuciła do tyłu swojego rude włosy. 
Jestem tańczącą maszyną, a na dzisiejszy wieczór specjalnie się naoliwiłem, jeżeli wiecie o co mi chodzi - odpowiedział Fes, na co wszyscy zgodnie odwrócili głowy ze zdegustowaniem. 
      Nagle okno samochodowe od strony Jackie, otworzyło się odrobinę.
    - Jak to? Idziecie beze mnie? To ja jestem mózgiem tej operacji - dziewczyna nadęła policzki, a następnie wyszła z samochodu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. 
- Nie dramatyzuj. La de dah, jak to mówią w "Annie Hall" - odpowiedział Eric.
- Chwila. Oglądałeś "Annie Hall"? - zapytał Kelso i zaśmiał się pod nosem. - Babski film!
- Dość. Idziemy! - uciął chłopak i wraz z Donną weszli do klubu. Zaraz za nimi pobiegła Jackie, ciągnąc za sobą Michaela.
    - Nie idziesz? - zapytał Fes, patrząc na Darlene. Nasza bohaterka uśmiechnęła się nieśmiało i pokręciła głową.
- Na razie tu zostanę. Rozbolała mnie głowa - skłamała. - Idź rozgrzać swą taniec-maszynę - Obcokrajowiec mrugnął w jej stronę i tanecznym krokiem wzorowanym na Travolcie, ruszył w stronę klubu. 
     Odwróciła się w stronę widoku na miasto i oparła się o Vista Cruisera Erica. W nocy, Madison wyglądało trochę jak San Francisco, z tą różnicą, że nie było tu aż tylu wysokich budynków, a wejścia do miasta nie pilnował most Golden Gate. 
      - Ładny widok, co? - zapytał Hyde. Dziewczyna nie była pewna od jak dawna stał tuż obok niej. Jej twarz na powrót się zarumieniła. Odchrząknęła lekko i założyła swe ręce do tyłu.
- Bardzo, ale mam wrażenie, że czegoś mi w nim brakuje... - odpowiedziała, a Steven zaśmiał się cicho.
- Może dlatego jest taki ładny? - zawyrokował i uśmiechnął się. 
     Po tej krótkiej wymianie zdań znikąd pojawił się nowy, nieproszony gość. Tak mój drogi Czytelniku. Niezręczna cisza, która tuż pod powłoką przynosi niewypowiedziane przeprosiny, podziękowania i mnóstwo potrzebnych, ale paradoksalnie niepotrzebnych słów. 
      Dziewczyna znów odchrząknęła. 
      - Dziękuję, że nie powiedziałeś nikomu o prawdziwym celu wizyty na posterunku - wyrzuciła z siebie i odetchnęła z ulgą. Przynajmniej pierwszą część miała za sobą. 
- To nic wielkiego...
- To nie prawda - zaprzeczyła Darlene i pokręciła głową. - To bardzo ważne. 
- Spłaciłaś już swój dług wdzięczności - panna Abbey spojrzała na niego niepewnie i lekko przymrużyła oczy. - Zabawa w detektywa, który za jedyną poszlakę miał zdjęcia, była całkiem inspirująca. 
- Czyli płyta się podobała? - zapytała. Chłopak kiwnął głową.
- Frank Zappa to strzał w dychę, jak to określił Leo - odrzekł Steven i spojrzał na swój brązowowłosą towarzyszkę. Uśmiechała się jak nigdy dotąd, szerzej i bardziej szczerze niż zazwyczaj. 
    - Moja mama - zaczął po chwili ciszy, - powiedziała mi kiedyś, że kochamy tylko niedoskonałości. Do tej pory myślałem, że była to kolejna złota sentencja wypowiedziana po hektolitrach wódki i zaprawy z czekoladek i LSD. Teraz, choć to brzmi głupio i patetycznie, w końcu zrozumiałem, że to prawda. Jedyna, jaką mi przekazała - Hyde przerwał na chwilę. Zacisnął pięści i spojrzał na Madison. - Zrozum, że bardzo lubię to w jaki sposób się poruszasz. Trochę niezgrabnie, a jednak płyniesz. Lubię kiedy ze zdenerwowania przygładzasz swoją sukienkę, właśnie tak jak teraz i przygryzasz dolną wargę, uwypuklając górną, tą mniejszą. Lubię twoje chude i długie palce, zbyt kruche by ktoś mógł je bardziej ścisnąć. Lubię... - Darlene chwyciła go za dłoń, równocześnie mu przerywając. Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła grymas. 
       Była wdzięczna za to, że Jackie wymogła na niej tą imprezę. Choć to bardzo niepokojąca myśl bycia dłużnikiem panny Burkhart.

sobota, 25 maja 2013

4. Pickup, Abba oraz Lord Vader.

"[...] noc po­siada tę ma­giczną moc na­dawa­nia cech nieod­wra­cal­ności i mon­strual­ności na­wet naj­mniej­szym rzeczom [...]" Jose Saramago



   Darlene spojrzała niespokojnie na zegarek. Jej rodziców nie było w domu o wiele za długo. Dziewczyna usiadła z rezygnacją na łóżku i schowała swą twarz w dłoniach. Nie miała pojęcia gdzie poniosło tych dwoje, ale na bank robią coś, co przyprawiłoby ją o piękną czerwień na policzkach. 
   Budzik obok jej łóżka zakomunikował godzinę pierwszą w nocy. Panna Abbey westchnęła przeciągle i walcząc ze zmęczeniem, zwlokła swe ciało z łóżka, przy okazji prawie przewracając się o jedno z pudeł, których nadal nie rozpakowała. Ogólnie, to jej pokój nie sprawiał wrażenia przytulnego...
   Wyblakła, niebieska tapeta odpadała w niektórych miejscach, dywan raził po oczach swymi przejaskrawionymi kolorami tęczy, a jeżeli chodzi o meble, to znajdowało się tu tylko łóżko z wymalowanym jednorożcem na jednej z grubych, drewnianych nóg. No i nie zapominajmy o pudłach, one były wszędzie. Zapełnione Bóg wie czym, z dziwnymi podpisami typu "brytyjsko" czy "Alicja, Szafa i Hiszpan". Pierwszy podpis dotyczył wszystkich pamiątek jak płyty, zdjęcia, zastawa do herbaty, które Darlene udało się zabrać z ojczyzny jej rodziców. Drugi dotyczył książek: "Alicji w Krainie Czarów", "Narni", "Hiszpana w pracy" oraz wielu innych...
   Dziewczyna zeszła po schodach do salonu i stanęła przed telewizorem. Była to chluba jej ojca. Lumavision LT był klasą samą w sobie. Był o wiele lepszy niż wszystkie amerykańskie odpowiedniki. Szwedzi jednak znają się na rzeczy...
   Panna Abbey przeskakiwała z kanału na kanał, aż w końcu trafiła na jakąś zapomnianą transmisję "The Waltons". Darlene uśmiechnęła się widząc tą rodzinę i usiadła na kanapie.  Przynajmniej ona była w miarę normalna. 
~*~
   Obudził ją drażniący dzwonek telefonu. Dziewczyna przetarła oczy i na wpół przytomna, wręcz doczołgała się do kuchni, gdzie na jednej ze ścian wisiał turkusowy telefon stacjonarny. Zegar wybijał właśnie piątą rano, a na zewnątrz nadal panowała ciemność.
   - Halo? - wychrypiała do słuchawki, a następnie odchrząknęła kilka razy.
- Czy dodzwoniłem się do domu państwa Abbey, przy Menluove Street? - szorstki głos w słuchawce spowodował, że całe zmęczenie z jej ciała nagle znikło.
- Tak - dziewczyna machinalnie pokiwała głową, choć oczywiście nikt nie mógł tego zobaczyć.
- Tutaj Lokalny Posterunek Policji w Point Place, mówi sierżant Ken Adler - Darlene poczuła nieprzyjemny chłód na plecach, aż dostała dreszczy. - Zatrzymaliśmy twoich rodziców w cadillacu, przy wylocie dróg Washington Avenue i MacArthur Street, w dwuznacznej sytuacji, pod wpływem środków odurzających - czas wokół Darlene stanął. Jej rodzice zostali przyłapani na miłosnych uniesieniach, niczym para nastolatków! Dziewczyna poczuła jak staje w ogniu wstydu. Odetchnęła głęboko i spróbowała się skupić na słowotoku sierżanta Adlera. - Będę musiał cię wezwać, byś odebrała swoich rodziców z naszego posterunku. Adres podałem już wcześniej, ale gdybyś zgubiła drogę, kieruj się w stronę Marketu Hudsona. Będziemy czekać na panią w sali numer sześć... - tu sygnał urwał się, zostawiając naszą bohaterkę pełną obaw. Odwiesiła słuchawkę z powrotem i oparła czoło o ścianę.
   - Do cholery, jaki to był adres?! I jak ja mam się tam dostać?! - krzyknęła. Wydawało jej się, że echo, które wybrzmiało po pustej kuchni, szydzi z jej osoby. Po raz kolejny spróbowała się uspokoić, ale jak to zwykle bywa w takich chwilach - na wiele jej to nie pomogło.
   Nagle oślepiło ją jasne światło. Odwróciła się w stronę okna, które wychodziło na teren rodziny Foremanów. Podejrzewała, że ich domy mają podobny rozkład, więc światło musiało pochodzić z kuchni. Może ojciec Erica, a najlepiej on sam, wiedział jak dostać się na posterunek? Dziewczyna wybiegła z domu nie myśląc zbyt wiele o tym jak jest ubrana, ani nawet o tym, czy wizyta o piątej rano jest zgodna z zasadami savoir-vivre.
   Dopiero kiedy zadzwoniła do drzwi zdała sobie sprawę z idiotyzmu swego zachowania. Już miała uciekać, kiedy zalała ją struga światła, a przed nią stanął Hyde.
   Ubrany w koszulkę z zespołem Pink Floyd i dżinsy sprawiał wrażenie równie zdziwionego co ona. Nie wiedziała na czym polegała różnica, ale miała wrażenie, że w chłopaku coś się zmieniło.
   - Co tu robisz? - mruknął w taki sposób jakby sąsiedzkie wizyty o piątej rano, były czymś normalnym. Darlene odchrząknęła cicho i przygładziła swoją koszulkę z nadrukiem z filmu "Szczęki".
- Czy jest może... 
- Hyde! Czy to ty schowałeś mojego Lorda Vadera? Miałem go dzisiaj pokazać kolegom w pracy! - krzyk Erica, przerwał pytanie dziewczyny. Nagle chucherko pojawiło się tuż przed nią. Ubrany był jeszcze w piżamę w lazurowe pasy. - Oh, witaj...
- Z pewnością. Jesteś odjechany na maksa, stary - Hyde przewrócił oczyma i oparł się o framugę domu. 
- Okey, wyluzuj - westchnął chuderlak i uśmiechnął się do Darlene. - Dlaczego zawdzięczam tą przyjemność goszczenia cię w tym domu o tak wczesnej porze? - zapytał, a dziewczyna spłonęła rumieńcem. Pluła sobie w brodę, że jednak wtedy nie uciekła.
- Wiem, że znamy się od kilku dni, ale czy nie mógłbyś zawieźć mnie na posterunek policji? I to najlepiej teraz? 
- Co chcesz tam robić o tej godzinie? Czy nie mogliby cie zawieść twoi...
   - Eric! Znalazłam twojego Lorda Va-cośtam w wannie! - odezwał się cienki, kobiecy głos - Znów bawiłeś się podczas kąpieli? Prawie zapchał odpływ! - kobieta zaśmiała się, a twarz Erica spłonęła rumieńcem. Odchrząknął cicho i uśmiechnął się niemrawo.
- Przykro mi, ale choćbym chciał to nie mogę ci pomóc - stwierdził, a dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem. Kto pomaga prawie nieznajomej sąsiadce, która chce za wszelką cenę dostać się na posterunek policyjny? 
   Młody Foreman uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem bardziej pokrzepiająco i odwrócił się na pięcie. 
- Mamo! Oddaj mi Vadera, jest mi potrzebny! - krzyknął Eric, wchodząc do domu. Darlene westchnęła cicho. Jak dostanie się do rodziców? Że też znowu musieli coś zrobić! Dziewczyna odwróciła się na pięcie i łamiąc palce, powoli wracała do swego domu. Zawsze mogła pojśc pieszo, ale...
   - Ja mogę cię tam zawieść - usłyszała za sobą głos Hyde'a. Drgnęła nieznacznie i odwróciła się. Zupełnie o nim zapomniała. 
   Stał nadal oparty o framugę drzwi i uśmiechał się pod nosem. 
- Na prawdę mógłbyś to zrobić? - zapytała panna Abbey. Wolała się upewnić, bo po ostatnim spotkaniu w Foto Chacie, mogła się spodziewać po nim wszystkiego. Chłopak wzruszył ramionami i pokiwał głową. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, mój drogi Czytelniku, jak bardzo w tej chwili cieszyła się dziewczyna. 
- Poczekaj tu chwilę, zaraz wyprowadzę Avę...
- Ava to twój samochód? - zapytała Darlene, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Owszem, to moja bryka - mruknął chłopak i powolnym ruchem, skierował się na tyły domu. Dziewczyna podeszła do schodów wejściowych i usiadła na jednym ze schodków. Dopiero teraz zaczął docierać do niej absurd całej tej sytuacji. Lecz nie dany był jej histeryczny śmiech, ponieważ w momencie w którym pomyślała o jej rodzicach na tylnym siedzeniu, podjechał chłopak. 
   Ava była czarnym pickupem ze znaczkiem Toyoty na przedniej masce. Abbey miała wrażenie, że same opony sięgają jej do piersi, choć uwierz mi, była to zdrowa przesada z jej strony. 
   - Wsiadasz? - Hyde otworzył jej drzwi po drugiej stronie. Darlene wsiadła do samochodu i od razu poczuła zapach pomarańczy. Wydobywał się on z odświeżacza powietrza w kształcie lennonek. Dziewczyna zamknęła drzwi i spojrzała na chłopaka. Dopiero teraz dotarło do niej, dlaczego wydawał się jej inny. Nie miał na sobie okularów przeciwsłonecznych! Jak to możliwe, że wcześniej na to nie wpadła?
   - Nie pytasz o adres?
- Złotko, znam tą drogę na pamięć - mrugnął w jej stronę i włączył odtwarzacz. Zalała ich fala dźwięków, w których panna Abbey rozpoznała ABBĘ i ich "S.O.S". Zaskoczona, spojrzała w stronę Hyde'a, który ruszał właśnie z podjazdu. Nie wydawał się zdziwiony, że w jego samochodzie leci piosenka szwedzkiej formacji, wręcz wydawał się zadowolony z tego faktu. Można było to wywnioskować po rytmicznym poruszaniu głową...
   - Mogę zmienić kasetę? - zapytała cicho, ale on pokręcił przecząco głową. - Dlaczego?
- Bo to ABBA, słucham jej zawsze, gdy jadę z dziewczyną - wytłumaczył chłopak, jakby było to oczywiste. - A teraz się wsłuchaj. Słyszysz ten refren? To kitowe, lecz jak bardzo kultowe zagranie gitarowe? Aż chce się tańczyć! - zakrzyknął i zaczął wtórować pod nosem piosence.
- Jeszcze mi powiedz, że oglądasz "Domek na Prerii"... - zażartowała Darlene.
- Człowiek czasami lubi pooglądać spokojne, wiejskie życie - odpowiedział zupełnie poważnie Hyde i wjechał samochodem na szeroką, pustą ulicę. Dziewczyna obiecała sobie, że już więcej się nie odezwie, no chyba że pytana. 
   Jechali przez ciemne miasto. Każde z mijanych okien było szczelnie zamknięte, żaden sklep w promieniu trzech mili nie był jeszcze otwarty, a co dopiero mówić o jakimś całodobowym. Dla dziewczyny było to coś nowego, dziwnego i swoim rodzaju egzotycznego.
- Dlaczego wybierasz się na posterunek o tej godzinie? - zapytał po dziesięciu minutach ciszy chłopak i spojrzał na nią na ułamek sekundy. Wydawało mu się, że coś ją trapi.
- Wolałabym o tym nie mówić - mruknęła panna Abbey i udała, że wyjątkowo zainteresowało ją coś za szybą samochodu. Jej towarzysz odchrząknął cicho i skręcił w lewo.
- Jak chcesz. Ale chyba należy mi się jakieś wytłumaczenie. Podwożę cię z dobroci serca - wyjaśnił. 
   Darlene nie miało pojęcia dlaczego, ale ten chłopak powodował, że wszystko zaczynało się w niej gotować. Jednym słowem, spojrzeniem mógł ją doprowadzić do ataku złości. Krótkim, bo krótkim, ale udawało. A to, mój drogi Czytelniku, było bardzo trudne u tak łagodnej istoty.
   - To z dobroci serca nie wpychaj swego nosa w moje sprawy - warknęła nie wiedzieć czemu i zacisnęła mocno dłonie. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. 
   Po kolejnych, jakże długich czterech minutach, samochód zatrzymał się przed niepozornym, przysadzistym budynkiem, który przypominał budową nieudany placek. Z małych okien, wydobywało się zimne światło żarówek. Ściany, choć teraz były w odcieniu szarości, w świetle dziennym posiadały kolor morskiej zieleni. 
   Dziewczyna odpięła pas i spojrzała w stronę sąsiedniego siedzenia. 
- Dzięki za podwózkę - podziękowała i otworzyła drzwi. 
- Poczekaj, idę z tobą - stwierdził, a oczy Darlene, w panice, rozszerzyły się nieco.
- Ale po co?Znaczy się... dziękuję, ale... po co? - wydusiła z siebie, ale chłopak jej nie słuchał. Kiedy dziewczyna skończyła formułować swe elokwentne pytanie, chłopak stał już przy otwartych drzwiach i patrzył na nią z pomieszaniem zachęty i rozbawienia. Panna Abbey westchnęła z rezygnacją i chcąc, a raczej bardziej nie chcąc, weszła do budynku posterunku policji wraz z Hydem.
   - Witaj Steven! Co tutaj robisz? Odwiedzasz kuratora? - przywitał ich szczupły, niezwykle wysoki mężczyzna o ładnej, choć banalnej twarzy. Blond włosy były gładko przyczesane brylantyną, a wokół dużych, brązowych oczu widniały dwa pieprzyki. 
- Ja dzisiaj w sprawie Leo, komisarzu Adler. Ktoś dzwonił, że mam go odebrać - mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo i włożył ręce do kieszeni.
- Siedzi w szóstce, razem z dwójką takich, co to się dzisiaj obściskiwali w wozie.
- To chyba moje zguby - przyznała Darlene, głośniej niżby chciała. Chłopak spojrzał na nią ze zdumieniem. Policjant pokiwał głową w rozbawieniu i ruchem dłoni nakazał im iść za nim. Dziewczyna czuła na sobie palące spojrzenie Hyde, ale z uporem maniaka udawała, że niczego nie zauważa. 
   Nagle stanęli przed okratowanym pomieszczeniem w odcieniu miętowej zieleni. Na ziemi, w malutkim kółku siedziały trzy dobrze znane ci już osoby. Rebecca oraz Charles Abbey i Leo. Wszyscy stykali się kolanami, trzymali się za ręce z zamkniętymi oczyma i śmiali się z sobie tylko znanych powodów. Darlene miała ochotę schować się pod ziemię i nie wychodzić z niej przynajmniej na okres miliona lat.
   - No, kwiatuszki. Czas do domu - rzekł Ken Adler, otworzywszy drzwi od celi. - Nawet nie wiecie jak bardzo było im wesoło - szepnął w stronę nastolatków i puścił oko w stronę dziewczyny. - Twoi rodzice to całkiem spore ewenementy... - mężczyzna odwrócił się w stronę zatrzymanej trójki i pokręcił głową. - Wstawać! Leo, przestań dłubać w nosie!
   Leo dotknięty lekkim przerażeniem spojrzał na policjanta i uśmiechnął się. Nadal trzymając palec w nosie.
- Cześć Ken, brachu! Widziałem się dziś z prokuratorem. Strasznie fajny z niego facet, nawet prosił byśmy spotkali się jeszcze raz - mężczyzna zaśmiał się. - Cześć Hyde! - pomachał wolną ręką i wzruszył ramionami. 
- Siemasz, hippisie - rzucił Steven i pomógł wstać swojemu szefowi. - Za co cię zapuszkowali?
- Mój pies zjadł to, co sam miałem wypalić, ale cicho sza... - przyłożył palec do ust i na powrót zaczął się śmiać. Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową i poklepał go po plecach.
- Odwiozę cię do domu - powiedział Hyde, a następnie zatrzymał się przed Darlene. - A ty, skoro znalazłaś już rodziców, to nie potrzebujesz chyba podwózki...
   Dziewczyna pokręciła głową i udała, że całą sobą skupia się na roześmianych twarzach rodziców. 
- Świetnie... - stwierdził i wyminął ją nic już nie mówiąc.
   - Pa Ken! Do zobaczenia Debby! - zawołał Leo i wraz ze swym podwładnym zniknęli za drzwiami korytarza. Dziewczyna wyciągnęła do góry rękę w geście pożegnania i westchnęła przeciągle. 
- Co ja teraz mam z wami zrobić? - zapytała retorycznie.
- Nie wiem złotko, ale bądź dla nas miła... - szepnął jej tata, a następnie roześmiał się, jakby to co powiedział było najlepszym kawałem na świecie.