piątek, 13 września 2013

8. Oszczerstwa, frytki i niedomówienia.

"Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz." - Mahatma Gandhi



   Podobno zemsta smakuje najlepiej gdy dzielimy ją z kimś. Nieważne, czy osoba jest bliska czy daleka. Ważne by była. 
   Darlene też tak myślała. Wymyślała coraz to potężniejsze w skutkach plany, ale każdy miał jakąś wadę. Aż w końcu wpadła na to. Po prostu, ot tak! Przy śniadaniu zrobionym przez jej matkę. W towarzystwie jej rodziców, bekonu, syropu klonowego, jajek i soku pomarańczowego. Ach, te wielkie umysły.
   Czy wpadłeś już na to czytelniku? Zapewne tak. Jeżeli nie, to jestem pewna, że już niedługo wszystko będzie dla ciebie jasne. Ale nie uprzedzajmy faktów.
   Dziewczyna szybko zjadła wszystko co miała na talerzu i pocałowawszy mamę, udała się do ogrodu. Usiadła na drewnianym podeście, który zrobił ostatnio jej tata, a następnie spojrzała w stronę domu obok. Wiedziała, żon on tam jest. Z Jackie. Wiedziała o każdym jego kroku podczas tego tygodnia. Była to jej obsesja, czuła, że powoli wpada w obłęd. Za każdym razem, gdy widziała ich razem podsycała w sobie gniew i smutek. Aż cała topiła się w melancholii. 
   Odetchnęła głęboko. Nosiło ją. Miała ochotę zapalić, ale przy jej rodzicach nie było to możliwe, a jej jedyną odskocznią od tego nałogu była fotografia. Ale Practica została w Anglii. 
   - Darlene? Wychodzimy - dziewczyna odwróciła głowę do tyłu i spojrzała na swojego tatę. - Ja jadę do pracy, a matka po zakupy. Bądź grzeczna - powiedział, a następnie puścił do niej oko. Uśmiechnęła się słabo. Tylko na to czekała. 
~*~
  Ubrała swoje najkrótsze szorty. Te niebieskie. I czerwoną koszulkę w białe paski, która odkrywała jej jedno ramię. Nawet się umalowała, zgodnie z modą, jak dziewczyna na topie z okładki Seventeen. Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi baru. Rozejrzała się.
   Panowało tutaj dziwne światło. Było jasno, ale miało się wrażenie dziwnego przygaszenia. Gęsto usiane, zapomniane, różowe stoliki robiły dziwne wrażenie przytulności. Przy niektórych z nich siedziały nastolatki w dzwonach, skrzących się kolorami koszulach lub w swetrach w geometryczne wzory, podpierające się na lepiących się tłuszczem blatach i wolno popijających coca-colę. 
   Na zielonych ścianach wisiały plakaty filmowe, a w prawym kącie, tuż za barem, stał automat do gry. 
  Zobaczyła go od razu, siedział na sofie, na przeciwko Fesa. Ale jak to zwykle bywa z kobietami, udała, że nic nie zauważyła. Podeszła do lady za którym stał młody, obsypany pryszczami chłopak w gładko przyczesanych, rudych włosach. Uśmiechnął się do niej, pokazując jednocześnie aparat na zęby z niebieskimi gumkami. 
   - Czego sobie życzysz? - zapytał. Darlene spojrzała szybko na stolik kartę wiszącą po jej lewej stronie i zamówiła pierwszą rzecz jaka wpadła jej w oko. 
- Frytki - wyszeptała, bo nagle zaschło jej w ustach. 
- Sie robi - odrzekł i zniknął za różowymi drzwiami. Dziewczyna nadal udając, że nikogo nie dostrzegła usiadła przy najbliższym stoliku. Podparła brodę i zaczęła studiować karnet Stałego Gościa, równocześnie wyłapując każde zdanie wypowiedziane przez tamtą dwójkę, któa siedziała kilka stolików za nią. Czuła na sobie wiercące spojrzenia ludzi siedzących obok. 
   - Zamówienie! - krzyknął chłopak. Panna Abbey podniosła się z miejsca, ale za nim zdążyła zrobić choć jeden krok w stronę lady, ubiegł ją wysoki chłopak. 
   Chłopak był już prawie mężczyzną. Jego szerokie ramiona opinały się na czarnej, skórzanej kurtce i zielonym podkoszulku. Dziewczyna powędrowała wzrokiem wyżej i zauważyła, że posiada on lekki, czarny zarost i pełne usta o intensywnej barwie. Jeszcze wyżej znajdował się prosty nos o lekko zadartym czubku i duże błękitne oczy. Włosy były koloru ciemnego, formą pośrednią pomiędzy czernią, a brązem, lekko kręcone. 
   Podał jej frytki i uśmiechnął się rozbrajająco. Zarumieniła się lekko. 
   - Dziękuję - powiedziała. Nieznajomy oparł się o jej stolik. 
- Dziś na koszt firmy - stwierdził niezwykle niskim głosem. - Czy my...
   - Spadaj Casey - nagle, przed nimi pojawił się Hyde. Za nim podążał Fes. - Ona nie zadaje się z półgłówkami takimi jak ty.
- To dziwne, biorąc pod uwagę, że zadaje się z wami - zauważył chłopak i uśmiechnął się drwiąco.
- O, widzę, że wojsko wyostrzyło ci język. Gratuluję - Steven wykonał coś na wzór ukłonu. - Ale teraz zmykaj do domku. Pobaw się w mechanika, zjedz pizzę... tylko zostaw nas samych - zawahał się przy ostatniej części zdania. 
   Casey spojrzał na dziewczynę i po chwili skinął jej głową. 
- Do zobaczenia złotko - pożegnał się. Darlene odwróciła za nim głowę, kiedy wychodził z baru.
   - Co ci odbiło? - warknął wzburzony Hyde i usiadł na przeciw niej. Fes usiadł obok, ale widząc minę swojego kolegi, przesiadł się do innego stolika, zanurzając się w rozmowie z postawnym blondynem. 
   - Witaj - przywitała się kwaśno.
- Weź nie odstawiaj świętoszki. Nie wiedziałem, że możesz tak nisko upaść i spiknąć się ze starszym Kelso!
- To był brat Michaela? - zapytała zdziwiona dziewczyna i zmarszczyła czoło. Więc nie tylko on jest przystojny w tej rodzinie, no proszę... - chłopak przybrał dziwny wyraz twarzy. Zacisnął mocno pięści i schował je pod blat stolika. 
- Wow, ale wybór... - ironizował dalej. Darlene poczuła jak jej twarz czerwienieje.
- Taki jak twój? - zapytała, a na jego twarzy wykwitło lekkie zakłopotanie. - Dziwnie jest prawić morały, gdy samemu wybrało się Jackie. Nie żeby coś, ale jeszcze niedawno zanosiła się na coś innego - teraz i Hyde poczerwieniał. 
- Zanosiłoby się, gdyby jakaś dziewczyna wspomniała o tym, że wyjeżdża na kilka tygodni na inny kontynent i nie daje znaku życia. A co najlepsze, że nie mówi tego bezpośrednio, tylko przez kogoś nieistotnego - panna Abbey zamrugała zakłopotana. 
- Nie wiesz...
- Masz racje, ja nic nie wiem - z każdego jego słowa przelewała się gorycz. 
- A może ja wiem więcej? - zapytała retorycznie. - Nawet nie wiesz co dzieje się w moim życiu, więc...
- Spotkałem swojego tatę - przerwał jej. Zamilkła raptownie. - I paradoksalnie, jedyną osobą jaka przy mnie była to Jackie. Kelso ją zdradził, a ona potrzebowała kogoś równie mocno jak ja.
   - Więc ją kochasz? - zadała w końcu pytanie, którego najbardziej się obawiała. 
- Miłość jest dla frajerów, przegranych, którzy boją się samotności - odpowiedział i odwrócił wzrok. - Jackie to piękne ciało i dwuwymiarowa osobowość, cudowne lekarstwo na okres oczekiwania na jakiś odzew z twojej strony - następnie wstał, nie dając Darlene żadnych szans na odparcie, wytłumaczenie zarzutów. 
~*~
   Jej plan był do... no, wiadomo do czego. Dlaczego łudziła się, że może zmienić sytuację w której utkwiła? Trzeba było zostać w San Francisco, a jeszcze lepiej w Londynie. 
   Tuż za zakrętem był jej dom, a tam wszystkie problemy wydawały się mniejsze. Oby. 
  Skręciła w pierwszą przecznicę i spojrzała na swój dom. Tuż przed drzwiami ktoś stał. Wiedziała, że to nie Steven, ale dlaczego nie miałaby się łudzić? W miarę kolejnych kroków, powoli rozpoznawała osobę przed sobą.
   - Witaj złotko - przywitał się Casey. - Mój brat powiedział mi gdzie mieszkasz. A w barze nie miałem sposobności zaproszenia cię na dzisiejszy wieczór w jakieś miejsce...
   W tym momencie, umysł Darlene przestał słuchać dalszych wywodów starszego Kelso, a zaczął pracować na wyższych obrotach. Wiedziała już co musi zrobić. Nagle wszystko zaczęło pasować, czuła się niczym zły geniusz. Uśmiechnęła się do siebie i pokiwała głową. "You better run for your life little girl, catch you with another man, that's the end, little girl", zaśpiewała w myślach. 
   Od tej chwili panna Abbey zaczęła swą dziwną przemianę, która miała zmienić jej życie już na zawsze. Tak samo jak nią samą.