sobota, 25 maja 2013

4. Pickup, Abba oraz Lord Vader.

"[...] noc po­siada tę ma­giczną moc na­dawa­nia cech nieod­wra­cal­ności i mon­strual­ności na­wet naj­mniej­szym rzeczom [...]" Jose Saramago



   Darlene spojrzała niespokojnie na zegarek. Jej rodziców nie było w domu o wiele za długo. Dziewczyna usiadła z rezygnacją na łóżku i schowała swą twarz w dłoniach. Nie miała pojęcia gdzie poniosło tych dwoje, ale na bank robią coś, co przyprawiłoby ją o piękną czerwień na policzkach. 
   Budzik obok jej łóżka zakomunikował godzinę pierwszą w nocy. Panna Abbey westchnęła przeciągle i walcząc ze zmęczeniem, zwlokła swe ciało z łóżka, przy okazji prawie przewracając się o jedno z pudeł, których nadal nie rozpakowała. Ogólnie, to jej pokój nie sprawiał wrażenia przytulnego...
   Wyblakła, niebieska tapeta odpadała w niektórych miejscach, dywan raził po oczach swymi przejaskrawionymi kolorami tęczy, a jeżeli chodzi o meble, to znajdowało się tu tylko łóżko z wymalowanym jednorożcem na jednej z grubych, drewnianych nóg. No i nie zapominajmy o pudłach, one były wszędzie. Zapełnione Bóg wie czym, z dziwnymi podpisami typu "brytyjsko" czy "Alicja, Szafa i Hiszpan". Pierwszy podpis dotyczył wszystkich pamiątek jak płyty, zdjęcia, zastawa do herbaty, które Darlene udało się zabrać z ojczyzny jej rodziców. Drugi dotyczył książek: "Alicji w Krainie Czarów", "Narni", "Hiszpana w pracy" oraz wielu innych...
   Dziewczyna zeszła po schodach do salonu i stanęła przed telewizorem. Była to chluba jej ojca. Lumavision LT był klasą samą w sobie. Był o wiele lepszy niż wszystkie amerykańskie odpowiedniki. Szwedzi jednak znają się na rzeczy...
   Panna Abbey przeskakiwała z kanału na kanał, aż w końcu trafiła na jakąś zapomnianą transmisję "The Waltons". Darlene uśmiechnęła się widząc tą rodzinę i usiadła na kanapie.  Przynajmniej ona była w miarę normalna. 
~*~
   Obudził ją drażniący dzwonek telefonu. Dziewczyna przetarła oczy i na wpół przytomna, wręcz doczołgała się do kuchni, gdzie na jednej ze ścian wisiał turkusowy telefon stacjonarny. Zegar wybijał właśnie piątą rano, a na zewnątrz nadal panowała ciemność.
   - Halo? - wychrypiała do słuchawki, a następnie odchrząknęła kilka razy.
- Czy dodzwoniłem się do domu państwa Abbey, przy Menluove Street? - szorstki głos w słuchawce spowodował, że całe zmęczenie z jej ciała nagle znikło.
- Tak - dziewczyna machinalnie pokiwała głową, choć oczywiście nikt nie mógł tego zobaczyć.
- Tutaj Lokalny Posterunek Policji w Point Place, mówi sierżant Ken Adler - Darlene poczuła nieprzyjemny chłód na plecach, aż dostała dreszczy. - Zatrzymaliśmy twoich rodziców w cadillacu, przy wylocie dróg Washington Avenue i MacArthur Street, w dwuznacznej sytuacji, pod wpływem środków odurzających - czas wokół Darlene stanął. Jej rodzice zostali przyłapani na miłosnych uniesieniach, niczym para nastolatków! Dziewczyna poczuła jak staje w ogniu wstydu. Odetchnęła głęboko i spróbowała się skupić na słowotoku sierżanta Adlera. - Będę musiał cię wezwać, byś odebrała swoich rodziców z naszego posterunku. Adres podałem już wcześniej, ale gdybyś zgubiła drogę, kieruj się w stronę Marketu Hudsona. Będziemy czekać na panią w sali numer sześć... - tu sygnał urwał się, zostawiając naszą bohaterkę pełną obaw. Odwiesiła słuchawkę z powrotem i oparła czoło o ścianę.
   - Do cholery, jaki to był adres?! I jak ja mam się tam dostać?! - krzyknęła. Wydawało jej się, że echo, które wybrzmiało po pustej kuchni, szydzi z jej osoby. Po raz kolejny spróbowała się uspokoić, ale jak to zwykle bywa w takich chwilach - na wiele jej to nie pomogło.
   Nagle oślepiło ją jasne światło. Odwróciła się w stronę okna, które wychodziło na teren rodziny Foremanów. Podejrzewała, że ich domy mają podobny rozkład, więc światło musiało pochodzić z kuchni. Może ojciec Erica, a najlepiej on sam, wiedział jak dostać się na posterunek? Dziewczyna wybiegła z domu nie myśląc zbyt wiele o tym jak jest ubrana, ani nawet o tym, czy wizyta o piątej rano jest zgodna z zasadami savoir-vivre.
   Dopiero kiedy zadzwoniła do drzwi zdała sobie sprawę z idiotyzmu swego zachowania. Już miała uciekać, kiedy zalała ją struga światła, a przed nią stanął Hyde.
   Ubrany w koszulkę z zespołem Pink Floyd i dżinsy sprawiał wrażenie równie zdziwionego co ona. Nie wiedziała na czym polegała różnica, ale miała wrażenie, że w chłopaku coś się zmieniło.
   - Co tu robisz? - mruknął w taki sposób jakby sąsiedzkie wizyty o piątej rano, były czymś normalnym. Darlene odchrząknęła cicho i przygładziła swoją koszulkę z nadrukiem z filmu "Szczęki".
- Czy jest może... 
- Hyde! Czy to ty schowałeś mojego Lorda Vadera? Miałem go dzisiaj pokazać kolegom w pracy! - krzyk Erica, przerwał pytanie dziewczyny. Nagle chucherko pojawiło się tuż przed nią. Ubrany był jeszcze w piżamę w lazurowe pasy. - Oh, witaj...
- Z pewnością. Jesteś odjechany na maksa, stary - Hyde przewrócił oczyma i oparł się o framugę domu. 
- Okey, wyluzuj - westchnął chuderlak i uśmiechnął się do Darlene. - Dlaczego zawdzięczam tą przyjemność goszczenia cię w tym domu o tak wczesnej porze? - zapytał, a dziewczyna spłonęła rumieńcem. Pluła sobie w brodę, że jednak wtedy nie uciekła.
- Wiem, że znamy się od kilku dni, ale czy nie mógłbyś zawieźć mnie na posterunek policji? I to najlepiej teraz? 
- Co chcesz tam robić o tej godzinie? Czy nie mogliby cie zawieść twoi...
   - Eric! Znalazłam twojego Lorda Va-cośtam w wannie! - odezwał się cienki, kobiecy głos - Znów bawiłeś się podczas kąpieli? Prawie zapchał odpływ! - kobieta zaśmiała się, a twarz Erica spłonęła rumieńcem. Odchrząknął cicho i uśmiechnął się niemrawo.
- Przykro mi, ale choćbym chciał to nie mogę ci pomóc - stwierdził, a dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem. Kto pomaga prawie nieznajomej sąsiadce, która chce za wszelką cenę dostać się na posterunek policyjny? 
   Młody Foreman uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem bardziej pokrzepiająco i odwrócił się na pięcie. 
- Mamo! Oddaj mi Vadera, jest mi potrzebny! - krzyknął Eric, wchodząc do domu. Darlene westchnęła cicho. Jak dostanie się do rodziców? Że też znowu musieli coś zrobić! Dziewczyna odwróciła się na pięcie i łamiąc palce, powoli wracała do swego domu. Zawsze mogła pojśc pieszo, ale...
   - Ja mogę cię tam zawieść - usłyszała za sobą głos Hyde'a. Drgnęła nieznacznie i odwróciła się. Zupełnie o nim zapomniała. 
   Stał nadal oparty o framugę drzwi i uśmiechał się pod nosem. 
- Na prawdę mógłbyś to zrobić? - zapytała panna Abbey. Wolała się upewnić, bo po ostatnim spotkaniu w Foto Chacie, mogła się spodziewać po nim wszystkiego. Chłopak wzruszył ramionami i pokiwał głową. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, mój drogi Czytelniku, jak bardzo w tej chwili cieszyła się dziewczyna. 
- Poczekaj tu chwilę, zaraz wyprowadzę Avę...
- Ava to twój samochód? - zapytała Darlene, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Owszem, to moja bryka - mruknął chłopak i powolnym ruchem, skierował się na tyły domu. Dziewczyna podeszła do schodów wejściowych i usiadła na jednym ze schodków. Dopiero teraz zaczął docierać do niej absurd całej tej sytuacji. Lecz nie dany był jej histeryczny śmiech, ponieważ w momencie w którym pomyślała o jej rodzicach na tylnym siedzeniu, podjechał chłopak. 
   Ava była czarnym pickupem ze znaczkiem Toyoty na przedniej masce. Abbey miała wrażenie, że same opony sięgają jej do piersi, choć uwierz mi, była to zdrowa przesada z jej strony. 
   - Wsiadasz? - Hyde otworzył jej drzwi po drugiej stronie. Darlene wsiadła do samochodu i od razu poczuła zapach pomarańczy. Wydobywał się on z odświeżacza powietrza w kształcie lennonek. Dziewczyna zamknęła drzwi i spojrzała na chłopaka. Dopiero teraz dotarło do niej, dlaczego wydawał się jej inny. Nie miał na sobie okularów przeciwsłonecznych! Jak to możliwe, że wcześniej na to nie wpadła?
   - Nie pytasz o adres?
- Złotko, znam tą drogę na pamięć - mrugnął w jej stronę i włączył odtwarzacz. Zalała ich fala dźwięków, w których panna Abbey rozpoznała ABBĘ i ich "S.O.S". Zaskoczona, spojrzała w stronę Hyde'a, który ruszał właśnie z podjazdu. Nie wydawał się zdziwiony, że w jego samochodzie leci piosenka szwedzkiej formacji, wręcz wydawał się zadowolony z tego faktu. Można było to wywnioskować po rytmicznym poruszaniu głową...
   - Mogę zmienić kasetę? - zapytała cicho, ale on pokręcił przecząco głową. - Dlaczego?
- Bo to ABBA, słucham jej zawsze, gdy jadę z dziewczyną - wytłumaczył chłopak, jakby było to oczywiste. - A teraz się wsłuchaj. Słyszysz ten refren? To kitowe, lecz jak bardzo kultowe zagranie gitarowe? Aż chce się tańczyć! - zakrzyknął i zaczął wtórować pod nosem piosence.
- Jeszcze mi powiedz, że oglądasz "Domek na Prerii"... - zażartowała Darlene.
- Człowiek czasami lubi pooglądać spokojne, wiejskie życie - odpowiedział zupełnie poważnie Hyde i wjechał samochodem na szeroką, pustą ulicę. Dziewczyna obiecała sobie, że już więcej się nie odezwie, no chyba że pytana. 
   Jechali przez ciemne miasto. Każde z mijanych okien było szczelnie zamknięte, żaden sklep w promieniu trzech mili nie był jeszcze otwarty, a co dopiero mówić o jakimś całodobowym. Dla dziewczyny było to coś nowego, dziwnego i swoim rodzaju egzotycznego.
- Dlaczego wybierasz się na posterunek o tej godzinie? - zapytał po dziesięciu minutach ciszy chłopak i spojrzał na nią na ułamek sekundy. Wydawało mu się, że coś ją trapi.
- Wolałabym o tym nie mówić - mruknęła panna Abbey i udała, że wyjątkowo zainteresowało ją coś za szybą samochodu. Jej towarzysz odchrząknął cicho i skręcił w lewo.
- Jak chcesz. Ale chyba należy mi się jakieś wytłumaczenie. Podwożę cię z dobroci serca - wyjaśnił. 
   Darlene nie miało pojęcia dlaczego, ale ten chłopak powodował, że wszystko zaczynało się w niej gotować. Jednym słowem, spojrzeniem mógł ją doprowadzić do ataku złości. Krótkim, bo krótkim, ale udawało. A to, mój drogi Czytelniku, było bardzo trudne u tak łagodnej istoty.
   - To z dobroci serca nie wpychaj swego nosa w moje sprawy - warknęła nie wiedzieć czemu i zacisnęła mocno dłonie. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. 
   Po kolejnych, jakże długich czterech minutach, samochód zatrzymał się przed niepozornym, przysadzistym budynkiem, który przypominał budową nieudany placek. Z małych okien, wydobywało się zimne światło żarówek. Ściany, choć teraz były w odcieniu szarości, w świetle dziennym posiadały kolor morskiej zieleni. 
   Dziewczyna odpięła pas i spojrzała w stronę sąsiedniego siedzenia. 
- Dzięki za podwózkę - podziękowała i otworzyła drzwi. 
- Poczekaj, idę z tobą - stwierdził, a oczy Darlene, w panice, rozszerzyły się nieco.
- Ale po co?Znaczy się... dziękuję, ale... po co? - wydusiła z siebie, ale chłopak jej nie słuchał. Kiedy dziewczyna skończyła formułować swe elokwentne pytanie, chłopak stał już przy otwartych drzwiach i patrzył na nią z pomieszaniem zachęty i rozbawienia. Panna Abbey westchnęła z rezygnacją i chcąc, a raczej bardziej nie chcąc, weszła do budynku posterunku policji wraz z Hydem.
   - Witaj Steven! Co tutaj robisz? Odwiedzasz kuratora? - przywitał ich szczupły, niezwykle wysoki mężczyzna o ładnej, choć banalnej twarzy. Blond włosy były gładko przyczesane brylantyną, a wokół dużych, brązowych oczu widniały dwa pieprzyki. 
- Ja dzisiaj w sprawie Leo, komisarzu Adler. Ktoś dzwonił, że mam go odebrać - mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo i włożył ręce do kieszeni.
- Siedzi w szóstce, razem z dwójką takich, co to się dzisiaj obściskiwali w wozie.
- To chyba moje zguby - przyznała Darlene, głośniej niżby chciała. Chłopak spojrzał na nią ze zdumieniem. Policjant pokiwał głową w rozbawieniu i ruchem dłoni nakazał im iść za nim. Dziewczyna czuła na sobie palące spojrzenie Hyde, ale z uporem maniaka udawała, że niczego nie zauważa. 
   Nagle stanęli przed okratowanym pomieszczeniem w odcieniu miętowej zieleni. Na ziemi, w malutkim kółku siedziały trzy dobrze znane ci już osoby. Rebecca oraz Charles Abbey i Leo. Wszyscy stykali się kolanami, trzymali się za ręce z zamkniętymi oczyma i śmiali się z sobie tylko znanych powodów. Darlene miała ochotę schować się pod ziemię i nie wychodzić z niej przynajmniej na okres miliona lat.
   - No, kwiatuszki. Czas do domu - rzekł Ken Adler, otworzywszy drzwi od celi. - Nawet nie wiecie jak bardzo było im wesoło - szepnął w stronę nastolatków i puścił oko w stronę dziewczyny. - Twoi rodzice to całkiem spore ewenementy... - mężczyzna odwrócił się w stronę zatrzymanej trójki i pokręcił głową. - Wstawać! Leo, przestań dłubać w nosie!
   Leo dotknięty lekkim przerażeniem spojrzał na policjanta i uśmiechnął się. Nadal trzymając palec w nosie.
- Cześć Ken, brachu! Widziałem się dziś z prokuratorem. Strasznie fajny z niego facet, nawet prosił byśmy spotkali się jeszcze raz - mężczyzna zaśmiał się. - Cześć Hyde! - pomachał wolną ręką i wzruszył ramionami. 
- Siemasz, hippisie - rzucił Steven i pomógł wstać swojemu szefowi. - Za co cię zapuszkowali?
- Mój pies zjadł to, co sam miałem wypalić, ale cicho sza... - przyłożył palec do ust i na powrót zaczął się śmiać. Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową i poklepał go po plecach.
- Odwiozę cię do domu - powiedział Hyde, a następnie zatrzymał się przed Darlene. - A ty, skoro znalazłaś już rodziców, to nie potrzebujesz chyba podwózki...
   Dziewczyna pokręciła głową i udała, że całą sobą skupia się na roześmianych twarzach rodziców. 
- Świetnie... - stwierdził i wyminął ją nic już nie mówiąc.
   - Pa Ken! Do zobaczenia Debby! - zawołał Leo i wraz ze swym podwładnym zniknęli za drzwiami korytarza. Dziewczyna wyciągnęła do góry rękę w geście pożegnania i westchnęła przeciągle. 
- Co ja teraz mam z wami zrobić? - zapytała retorycznie.
- Nie wiem złotko, ale bądź dla nas miła... - szepnął jej tata, a następnie roześmiał się, jakby to co powiedział było najlepszym kawałem na świecie.

niedziela, 5 maja 2013

3. Lwy, złe nawyki i pizza.

"Jest wiele hu­morys­tycznych rzeczy na świecie, a wśród nich myśl białego człowieka, że jest mniej dzi­ki niż in­ni dzi­cy ludzie" - Mark Twain


   Rodziców Darlene nie było. Dzięki Bogu! Dziewczyna kochała swoich rodziców, ale ile można wysłuchiwać narzekań ojca w kontekście pogody i wpatrywać się w pełne troski oczy własnej  matki? Nawet Gandhi by nie wytrzymał! 
   Darlene nie miała pojęcia, że właśnie w tej chwili jej rodzice obściskują się w ich cadillacu, na tylnym siedzeniu, a w kieszeni tweedowej marynarki jej ojca, znajduje się spora dawka marihuany. A wszystko to przy dźwiękach "So Glad To See You"; niezastąpionego Paula McCartney'a. 
   Dziewczyna chodziła niespokojnie po swoim pokoju z papierosem w ustach. Czuła się jak w klatce. Zamknięta w Point Place, w sąsiedztwie napalonego na jej matkę Obcokrajowca oraz chucherka, które nie potrafiło unieść dwóch funtów. Brzmiało to raczej jak jedna z tych prześmiewczych radiowych komedii z Wielkiej Brytanii, które uwielbiał jej dziadek William. Bodajże było to Life with the Lions... ale kto to tam wie!
   Nagle jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Choć nie była wierząca, przeżegnała się, zgasiła papierosa i z duszą na ramieniu zbiegła po schodach do przedpokoju. Zmusiła się do miłego uśmiechu i otworzyła drzwi. 
   O framugę domu oparty był wysoki, niezwykle przystojny chłopak z brązową strzechą włosów i uśmiechem głupka. Ubrany był w brązowe dzwony i pasiastą koszulę, która opinała się na jego torsie. A jeżeli mówimy już o torsie, to trzeba nadmienić, że przytulała się do niego równie piękna dziewczyna dość niskiego wzrostu. Jej czarne włosy opadały falami na zgrabne ramiona, a równie ciemne oczy biły niezachwianą pewnością siebie. Ubrana w niebieski, dżinsowy kombinezon robiła piorunujące wrażenie.  Za nimi stał uśmiechnięty od ucha do ucha Fes.
   - Jak to miło znów cię widzieć! - krzyknął na powitanie Obcokrajowiec i przeciskając się przez tamtą dwójkę, dosłownie wpadł na zdezorientowaną Darlene. Uściskał ją od serca przy okazji sprawdzając czy ma na sobie stanik. Niestety dla niego - miała. - Dlaczego paliłaś? Wiesz, że to brzydki nawyk, kochanie? - brwi dziewczyny nieznacznie powędrowały do góry, ale tylko pokręciła głową i powiększyła swój uśmiech.
- To nie takie łatwe... - wytłumaczyła
- Jasne, że łatwe! Robiłem to ze sto razy! - zakrzyknął chłopak i odwrócił się do tamtej dwójki. - Nieładnie to tak stać w progu. W moim kraju prawdopodobnie podano by wam jedzenie na podłodze za znieważenie gospodarza - westchnął i pokiwał głową z dezaprobatą.
- Serio Fes? - zapytał zupełnie poważnie drugi chłopak, wchodząc do środka i równocześnie ciągnąc za sobą swoją towarzyszkę.
- Michael, to nie ważne... - przypomniała dziewczyna, wysokim i pewnym głosem - My przynajmniej mamy pieniądze, a nie skóry i owce - zauważyła, a następnie odwróciła się w stronę Darlene. Przyjrzała jej się w taki sposób, że panna Abbey poczuła się jak szynka w wystawie sklepowej, ale nie to było najgors....
- Hah, owce. Zabawne - zaśmiał się Michael, najwyraźniej dopiero teraz pojmując żart. Darlene uśmiechnęła się pod nosem i już miała jakoś skomentować zachowanie przystojniaka, kiedy przerwał jej zduszony okrzyk...
   - O mój Boże! O mój Boże! O Boziu! Czy to prawdziwy Tiffany?! - dziewczyna obróciła się w stronę czarnowłosej piękności, która z otwartą buzią wpatrywała się w lampę, która wystawała z jednego z wielu pudeł w holu. 
- Tak mi się wydaje. Moja mama uwielbia secesję... - wyjaśniła. Czarnowłosa piękność wyprostowała się i podeszła do Darlene. Wyciągnęła rękę i przedstawiła się.
- Jackie Burkhart - powiedziała i zarzuciła włosy do tyłu. - Trzymaj się mnie, a będziesz najbardziej popularną dziewczyną w Point Place. Jesteś wystarczająco ładna, no i przynajmniej nie masz rąk drwala jak Donna... o czym ja to? Ach, taaaak. Trzy-maj-się-mnie - tak, drogi czytelniku, powiedziała to w taki sposób. - Twoi rodzice muszą być nadziani skoro mają kasę na Tiffany'ego, wreszcie ktoś na moim poziomie podałkowym....
- Chyba podatkowym - poprawiła Darlene, ale Jackie jej nie słyszała. Odwróciła się tyłem do dziewczyny i zamaszystym gestem rozpostarła swoje ręce.
- Pomyśl o tych eleganckich przyjęciach, o...
   - Czy możemy w końcu pogadać o tym jak bardzo głodny i napalony jestem? - przerwał nagle Fes, sprawiając, że wszyscy spojrzeli w jego stronę. 
- Jeżeli chodzi o to pierwsze, to wątpię czy mam coś w lodówce, a jeżeli chodzi o tą drugą część to... nie - Darlene w komiczny sposób wytrzeszczyła oczy. Zawsze tak robiła kiedy nie miała pojęcia co zrobić, a jedyne o czym mogła myśleć to ucieczka. Cóż, fizjonomia. 
- Zjadłbym mrożoną pizzę... - wtrącił nagle Michael i zamlaskał.
- Mrożona pizza smakuje stopami Yeti - stwierdził Fes, a Jackie pokiwała potakująco głową. 
~*~
   Jakiś czas później, niejaki Michael Kelso siedział na ganku przed swoim domem z mrożoną pizzą w ręku. Jedną nogą huśtał się na krześle, a drugą miał opartą na kolanie. Chłopak patrzył jak niebo nad Point Place ciemnieje z minuty na minutę. Z pobliskiego jeziora dobiegały odgłosy żabiego koncertu...
   Od Michaela czuć było jeszcze zapach środków odurzających, wypalonych podczas spotkań w piwnicy Erica Foremana. 
   Chłopak ugryzł kawałek pizzy i powrócił do swych rozmyślań nad tym czy Diane Keaton jest ładniejsza od Piper Laurie oraz która lepiej prezentowałaby się w jego samochodzie... nie to, że nie był wierny Jackie, ale ludzie to były Diane i Piper! 
   Nagle Kelso spojrzał na kawałek pizzy i uśmiechnął się.
- Wcale nie smakuje jak stopy Yeti - zaśmiał się i ochoczo ugryzł kolejny kęs.