środa, 31 lipca 2013

6. Zapalniczka, telefon i Sherlock.

"Cierpienie  wymaga więcej odwagi niż śmierć" - Napoleon Bonaparte



   Nie wiem dlaczego, ale prawie każde, naprawdę ważne zdarzenie ma miejsce pod osłoną nocy. Może to przez wrażenie przyjemnej tajemnicy, wręcz poufałości? Jak myślisz mój Czytelniku? Cokolwiek by to nie było, nie obchodziło Darlene, a już zwłaszcza Hyde'a.
   - Dziękuję za dzisiejszy wieczór - wyszeptała w mrok. Chłopak uśmiechnął się nieznacznie wiedząc, że to co zaraz powie, nie spodoba się jego towarzyszce.
- Nie ma za co... tylko, no wiesz, nie mówmy nikomu o tym co się zdarzyło - odpowiedział, a ona zmarszczyła brwi. Prawda była taka, że nic wielkiego się nie zdarzyło, ale może się myliła. Och, jak ona bardzo pragnęła się mylić! 
- Dobrze - wykrztusiła w końcu. Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła przeszukiwać swoje kieszenie. Po długiej chwili znalazła klucze. Na powrót odwróciła się do chłopaka, a raczej do zarysu jego postaci. 
   - Nie wchodzisz do domu? - zapytał, a ona zarumieniła się nieznacznie.
- Nic nie widzę - w mgnieniu oka wymyśliła swą wymówkę powodując, że tym razem to on sięgnął do kieszeni. Podszedł do niej, a po chwili na ich twarze padł słaby blask płomienia zapalniczki, który przesunął się w stronę zamka od drzwi.
- Teraz lepiej? - zauważył, gdy razem pochylali się nad dębowi drzwiami. Dziewczyna pokiwała głową i włożyła klucz. Mechanizm wydał z siebie ciche szczęknięcie, a panna Abbey chwyciła za klamkę. W tym samym momencie zgasł płomień zapalniczki. Znów zwróciła się w jego stronę i na powrót odwróciła. - Do zobaczenia Abbey - mruknął, gdy po raz kolejny nie wiedząc co zrobić, się odwróciła. Po chwili nie mogła już dojrzeć jego zarysu pośród ciemności.
    Mimowolnie się uśmiechając, weszła do przedpokoju. Jak najciszej umiała, zdjęła buty i kiedy już miała się wyprostować, zalała ją fala światła. 
     Nagle, dosłownie znikąd, pojawili się przed nią rodzice. Jej mama miała spuchniętą twarz od wstrzymywanego płaczu. Jej niebieskie oczy były przekrwione i jakby nieobecne. Ubrana była w dwa zupełnie inne komplety, co nigdy jej się nie zdarzało. Dziewczyna przeniosła wzrok na swego ojca, pragnąc by wyjaśnił jej co się dzieje. Wyglądał trochę lepiej niż Rebecca Abbey, ale nie był to ten sam ułożony Anglik z nienaganną muchą w groszki przy kołnierzyku.
~*~
     Nikt dokładnie nie wiedział co siedzi w głowie Stevena Hye'a. On sam dokładnie tego nie wiedział. I może nie chciał. Ale nie będziemy go teraz posądzać, zrobimy to już niedługo, ale nie teraz. Pozwólmy mu cieszyć się ostatnimi chwilami... niewinności. Jeżeli w jego przypadku, mój drogi Czytelniku, można było kiedykolwiek o niej mówić.
    Chłopak wszedł do domu od strony kuchni i od razu skierował się do piwnicy. Nie miał ochoty na pogawędki z panią Foreman, a co bardziej z którymś z jego, aż nadto ciekawskich przyjaciół. 
     Zbiegł do piwnicy po drewnianych schodach i wpadł prosto w szpony Erica i Fesa. Zaklął pod nosem i spróbował przybrać znudzoną minę. 
     - Czeeeeeść Hyde - przywitał się Foreman i uśmiechając się, mrugnął zalotnie w stronę swego przyjaciela. Obcokrajowiec zrobił dosłownie to samo.
- Odczepcie się przygłupy - mruknął chłopak. Mijając tamtą dwójkę pozwolił sobie na pchnięcie ich na sofę w gustowne zielone kwiatki. 
- Nie przesadzaj! - krzyknął Eric, gdy tylko udało mu się złapać równowagę. - Powiedz co robiłeś z naszą seksowną sąsiadką to ci damy spokój. Proste.
- Proszę o pikantne szczególiki! - wtórował Fes, który w porównaniu do swego kolegi, nie miał tyle szczęścia i leżał na podłodze. 
- Nie ma niczego takiego - powiedział w końcu główny zainteresowany, kiedy wynurzył się z swojego pokoju. - Po prostu rozmawialiśmy, potańczyliśmy i... i tyle.
- Akurat. Mówi to facet, który doprowadził do striptizu swoją nauczycielkę hiszpańskiego - stwierdził Foreman i założył ręce na piersi.
- Panna Clarke to inna śpiewka. Choć ciało miała boskie - nagle wszyscy zanurzyli się w tych samych, mętnych wspomnieniach. - Z Abbey do niczego nie doszło - powtórzył po chwili.
- Proszę o zmyślone pikantne szczególiki? - uskarżył się Fes, wciąż leżąc na ziemi.
- Nie radziłbym - polecił Eric Obcokrajowcowi i pomógł mu wstać - Jest w złym humorze. Jeszcze zostawi cię w supermarkecie, jak jego matka... - zaśmiał się.
- Moja matka wcale mnie nie zostawiła... - oburzył się Steven i założył swoje różowe okulary - Ona... ona po prostu zapomniała o mnie na dwa dni - przyznał ku uciesze swoich przyjaciół. 
     Uwierz mi, że żaden z nich nie zawał sobie sprawy z tego, że to co teraz jest kolejnym żartem, kiedyś było bolesną prawdą. 
~*~
    - Martwiliśmy się o ciebie - zaczął jej ojciec, ale widząc zacięcie na twarzy swej córki, pokiwał głową. - Nie wiedzieliśmy jak się z tobą skontaktować, wiemy już od dwóch godzin... najwyraźniej w klubach w Madison nie mają telefonów... - Charles Abbey zdawał sobie sprawę, że mówi od rzeczy, ale w tej sytuacji nie robiło mu to różnicy.
   - Jeżeli myślicie, że powodując u mnie wyrzuty sumienia, spowodujecie iż zapomnę o pogadance na temat waszego pobytu na posterunku, to grubo się mylicie - wyrzuciła z siebie dziewczyna i już miała minąć swoich rodziców, kiedy zatrzymał ją chłodny uścisk jej matki. - O co chodzi?
- Twoja babcia zmarła dzisiejszego wieczora. Dziadek dzwonił by nas o tym poinformować, jak i o czuwaniu oraz pogrzebie, który odbędzie się za dwa dni - głos jej rodzicielki nie bezpiecznie załamał się. Darlene zmarszczyła brwi. To nie mogła być prawda. Jej babka była w pełni sił, Eleonora Dickens nie mogła umrzeć ot tak! Zostawić swej wnuczki, swojego kochającego, choć zrzędliwego męża! To nie była prawda, nie. Nie i jeszcze raz nie.
    - Kochanie, wiem jak się teraz czujesz, ale musisz być silna. Dla mamy, dla dziadka... - szepnął jej tata, a następnie zamknął ją w swoim uścisku. Dziewczyna poczuła jak z jej oczu płyną łzy. - Zamówiliśmy bilety lotnicze na jutrzejszy ranek, by zdążyć jeszcze na czuwanie...
- Po prostu jedźmy - stwierdziła dziewczyna i poczuła dłoń swojej matki na włosach. Jej koścista dłoń, gładziła jej głowę, a ona... ona pragnęła tylko znaleźć się w swoim pokoju, wypłakać się, zdać sobie sprawę, że babcia nie chciałaby, by jej ukochana wnuczka się smuciła, aż w końcu nastawić się psychicznie na te kilka następnych dni. 
      Po kojących uściskach i milionie zupełnie niepotrzebnych i skrępowanych wyrażeń, że świat idzie dalej, Darlene udało się uwolnić od swoich rodziców i schować się w pokoju. 
     Położyła się na łóżku i westchnęła przeciągle. Nie miała już siły na płacz, nie miała siły na nic. Czuła się... ona nic nie czuła. Była po prostu pusta.
   Schowała twarz w dłonie i leżała tak przez kilka minut. W końcu usiadła, a następnie wysunęła szufladę szafki nocnej. Wyciągnęła z niej podłużne, białe pudełko i ostrożnie je otworzyła.Jej oczom ukazał się długi naszyjnik z złotym zegarkiem jako zawieszką. Dziewczyna ostrożnie spojrzała na jego kopertę i w słabym blasku lampki z lawą, udało jej się przeczytać wygrawerowany napis: Liczę na Ciebie...
      - Wiem babciu - szepnęła i zawiesiła naszyjnik na szyję. 
~*~
      Drażniący terkot telefonu rozległ się po całym domu. Kolejny sygnał, kolejny, rozdzierający głowę odgłos dzwonka. 
      - Nienawidzę tego ustrojstwa - mruknął Eric, zdyszany po szybkim biegu z ogrodu do kuchni. - Halo? - zapytał już normalnym tonem.
- O boże, to ty. Bałam się, że odbierze twój ojciec! - głos w słuchawce był smutny, lecz podniecony. Chłopak zmarszczył brwi i wysilił się do pracy umysłowej w wakacje.
- Darlene? Czy to ty? - zapytał. 
- Tak. Chciałam tylko...
-Wiesz, że mieszkasz za płotem i mogłaś po prostu przyjść? - wtrącił się. Po drugiej stronie dziewczyna pokręciła głową. Dlaczego to zawsze ona musi załatwiać takie rzeczy?
- Zdaje sobie sprawę - odparła kąśliwie, a następnie ciągnęła dalej - Wyjeżdżam razem z rodziną na kilka dni i chciałabym cię prosić w ich imieniu, byś przypilnował domu. Rozumiesz, zaświecał światła, patrzył czy nikt nie kręci się wokół niego... - czuła się niezwykle głupio. Jej rodzice nie rozumieli, że w takim mieście jak Point Place jedyne zło jakie może im się przytrafić to odwołanie wyborów Miss i Mistera Kukurydzy.
- Nie ma sprawy... ale... dlaczego tak szybko wyjeżdżacie? Gdzie? Tak niespodziewanie? - wyrzucił z siebie. W tej chwili zastanawiał się, czy Hyde wie iż jego wybranka gdzieś się wybiera. Był taki zabawny, gdy podobała mu się dziewczyna. Chyba, że była to Donna, ale to już chyba mieli za sobą.
    - Czy ty mnie słuchasz? - głos dziewczyny przerwał mu jego wewnętrzny wywód. - Po prostu wyjeżdżam, tyle - na chwilę zapadła głucha cisza. - Przekaż Stevenowi, że wrócę najpóźniej za tydzień - powiedziała w końcu panna Abbey i rozłączyła się.
    Młody Foreman odłożył słuchawkę. Podrapał się po głowie. Dziwna sprawa z tymi Anglikami.  Ale podobno tajemniczość jest teraz w cenie.
~*~
    Duszno. Wszędzie było duszno i nieprzyjemnie. Kiedy wreszcie się rozpada? 
  Mężczyzna poprawił swój kołnierzyk i powrócił do czytania książki. Właśnie w tej chwili Sherlock Holmes odkrył zamordowane ciało mężczyzny ze Znakiem Czterech, a to wszystko...
    - Sir? - przerwał mu jeden z lokai. Mężczyzna spojrzał na niego z niesmakiem i zmarszczył brwi. Ach, to ten nowy. Jak mu tam było? Winston? Widać, że nie zna panujących zasad w jego rezydencji. 
- O co znów chodzi? - chłodno zapytał, a następnie upił łyk wystygłej już herbaty. Jego żona zawsze dodawała do niej trochę mięty. No, ale teraz jej nie było. 
- Nie smakuje, sir Richmondzie? - mężczyzna drgnął nieznacznie. Kompletnie zapomniał o Williamie, który siedział na sofie obok i czytał dzisiejsze wydanie Timesa. To taki dobry chłopak, a jego żona tak bardzo go lubiła...
    - Przepraszam za mą śmiałość, sir, ale pańska córka właśnie przyjechała - lokaj znów przerwał swemu chlebodawcy. Richmond Dickens przeniósł na niego udręczony wzrok. Rebecca zawsze była na czas, może i nie zdążyła na czuwanie, ale to i tak było nieważne. Byleby tylko była. 
- Więc na co czekasz? Wprowadzić - rozkazał. Winston skłonił się lekko i wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia. Mężczyzna zamknął książkę, a następnie uśmiechnął się do Williama. - Zdenerwowany? - zapytał, ale chłopak tylko pokręcił głową.
      Po krótkiej chwili, drzwi do salonu otworzyły się i stanęła w nich jego córka. Odmieniona, zmęczona i udręczona. Nowy Kontynent jej nie służył, tak samo jak jej małżeństwo z tym, tym... 
       Wzrok sir Dickensa padł na swego zięcia. Nie lubił go odkąd pojawił się po raz pierwszy w życiu jego córki. Eleonora też go nie lubiła. Cholerny hippis.
       Nagle jego uczucia uległy diametralnej zmianie, gdy zobaczył swą wnuczkę. Droga Darlene. Jakże wydoroślała, jakże przypominała lady Dickens! Gdyby jego żona żyła, byłaby z niej dumna.  Jego myśli znów powędrowały w stronę Eleonory, więc chrząknął tylko i mruknął:
- Witajcie w domu...

niedziela, 7 lipca 2013

5. Zdjęcia, Madison i niedoskonałości.

"Życie jest krótkie i okazje, które przepuścimy, nie wrócą" - Milan Kundera



   Było zimno. Cholernie zimno i dziwnie nieznośnie. Mżyło, ale akurat to ostatnie nie przeszkadzało młodemu chłopakowi, który skrył się pod zadaszeniem sklepu fotograficznego. Hyde wypuścił z ust obłoczek papierosowego dymu i zgasił niedopałek o ścianę Foto Chaty. Odetchnął głęboko i zamknął oczy. Tak bardzo bolała go głowa. Tak bardzo, chciał posłać wszystkich do diabła. Tak bardzo, chciał położyć się z powrotem do łóżka w piwnicy Foremanów. Tak bardzo, chciał oderwać swe myśli od natrętnego obrazu swej uśmiechniętej matki...
    - Jędza... - mruknął i zacisnął usta w cienką linijkę.
   - Hyde, stary... chyba coś dla ciebie mam - głos Leo wybudził go z otępienia. Steven Hyde spojrzał od niechcenia na głowę swojego szefa, która komicznie wystawała z wielkiego okna Foto Chaty.
- Co tam znowu? - pytanie zabrzmiało zbyt szorstko, niżby chłopak sobie tego życzył, ale teraz naprawdę było mu wszystko jedno.
- Układałem właśnie wywołane zdjęcia, wiesz, tak jak mnie uczyłeś - hippis uśmiechnął się. - Od największego biustu do najmniejszego i chciałem ci powiedzieć, że to serio działa!
- I co dalej?
- Co dalej? Ach, no właśnie. No i widzisz. Układam, układam, układam...
- Do rzeczy Leo - przerwał zniecierpliwiony Steven i nagle zapragnął następnego papierosa.
- Własnie mówię. Układam, układam, układam - podkreślił ostatnie słowo. - No i znalazłem to - podał chłopakowi cienką kopertę z logo ich zakładu, w jakie pakowali wywołane zdjęcia. 
    Steven zmarszczył brwi i spojrzał na Leo. Niestety, już go nie było. Jak zwykle zmywał się, gdy w jego głowie kotłowało się najwięcej pytań. Chłopak otworzył kopertę i wyciągnął z niej odbitki.
    Odchrząknął lekko, gdy zobaczył pierwsze zdjęcie i zaraz przeszedł do drugiego. Z drugiego, do trzeciego. Z trzeciego, do czwartego... tak, aż przed jego oczyma znów nie pojawiła się pierwsza odbitka. Hyde uśmiechnął się, włożył zdjęcia z powrotem, a następnie schował kopertę do tylnej kieszeni spodni. Dziwnym trafem zupełnie stracił ochotę na papierosa. 
   Steven otworzył drzwi sklepu i niby od niechcenia zaczął przeglądać sprzęt zgromadzony na jednej ze ścian. 
- Kiedy? - wyrwało mu się po kilkuminutowej przerwie, wypełnionej głosem Jay'a Howkinsa płynącego z radia.
- Dziś rano - odpowiedział hippis i znów skupił się na rozwiązywaniu krzyżówki. Szkoda, bo nie spostrzegł prawie niezauważalnego uśmiechu, błąkającego się po twarzy chłopaka.
~*~
   Wracał do domu, nareszcie wracał do domu. A raczej do piwnicy, bo jego nowym i jedynie prawdziwym domem była właśnie piwnica. Smutne, prawdziwe i jak przyjemne dla takiego człowieka jak Steven Hyde. 
    Zawsze przeczuwał, że jego życie skończy w takim miejscu, ale nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. Ale pasowało mu to. Pani Foreman była miła, piekła gofry na niedzielne śniadania... GOFRY! Nie wierzył, że ktoś mógłby na takie życie narzekać. A jednak Erick robił to cały czas. Czasami naprawdę nie rozumiał, jak to możliwe, że ten jęczący goguś stał się jego przyjacielem.
   Poza tym, piwnica nadawała mu cechy osobnika spod ciemnej gwiazdy, człowieka, który rozpracował kolejny rządowy atak na umysły biednych nastolatków, którym tłucze się niepotrzebne frazesy i opowiastki o pielgrzymach i jankesach.
  Właśnie takie sprawy zaprzątały głowę Stevena, gdy przekręcał klucz w zamku. Nadal nie wierzył, że Red Foreman dał mu go, ot tak. Czasami, aż go kusiło by coś zwędzić i patrzeć, czy ktoś się spostrzeże...
 Nagle drzwi przed nim otworzyły się niespodziewanie i stanął w nich Erick. 
   - Jesteś! Nareszcie, miałeś dziś być wcześniej! - zakrzyknął i wpuścił chłopaka do środka. - Jedziemy dziś do Madison! Pamiętasz? Obiecałem Donnie, że pójdziemy potańczyć!
- Co ja mam z tym wspólnego? - zapytał znudzonym tonem Hyde i usiadł na kanapie.
- Jedzie też Jackie i Kelso... a ona zaprosiła naszą sąsiadkę. Nie pomieścimy się wszyscy w jednym aucie! - wyperswadował. - Poza tym, Darlene nie ma z kim tańczyć... - powiedział już ciszej.
- To duża dziewczynka, da sobie radę - zauważył chłopak i ziewnął od niechcenia. 
    - Daj już spokój, obiecałeś więc pojedziesz - zadecydował za niego Erick i uśmiechnął się niczym amant filmów niemych. - Najwyżej ja będę tańczył z uroczą sąsiadką...
- Za wysokie progi jak na twe chuderlawe nogi, a już zwłaszcza w tej koszuli - zauważył grzecznie Steven i wskazał dłonią na fioletowo-pomarańczową koszulę z postawionymi na sztorc kołnierzami polo  wokół chudej szyi swego przyjaciela.
- To twoja koszula...
- Jak się jest boskim, to nawet taka koszula wygląda na tobie dobrze - odpowiedział zupełnie poważnie, wpatrując się w telewizor. W następnym momencie na jego twarz wylądowała sporej wielkości poduszka z wyszytym napisem 'Kitty i Red na zawsze razem'.
~*~
    - Która z córek Ingallsów doprowadzi do katastrofy? Już za chwilę, tylko na kanale NBC - z telewizora rozległ się niezwykle niski głos, który wypełnił sobą cały salon. 
    Darlene wstała z kanapy i przeciągnęła się, wprawiając w trzeszczenie każdy staw w jej ciele. Miała trzy minuty by znaleźć się w kuchni, nalać mleka, wziąć płatki i wrócić z powrotem za nim zacznie się kolejny odcinek "Domku na prerii". Nigdy nie interesowała się tym serialem, ale dziś potrzebowała każdej odmóżdżającej, najbardziej błahej i niepotrzebnej rzeczy, jaka była w stanie odciągnąć jej myśli od tematu rodziców. 
     Podczas jazdy do domu, ani razu się do nich nie odezwała. Wiedziała, że to daremne. Nic by nie zapamiętali z całego jej wykładu, w który włożyłaby serce i przez który czułaby się paskudnie. Chciała zaczekać, aż jej rodzice zaczną kontaktować, by wtedy wyrzucić z siebie słowa zatrute strachem, ośmieszeniem i straconym zaufaniem. Gdyby to był pierwszy raz... obiecywali, że tutaj, na tym wygwizdowie, nie będą odstawiali takich numerów. 
   Dziewczyna stanęła przed szafką kuchenną w odcieniu groszkowej zieleni i otworzyła ją, wprawiając w ruch skrzypiące zawiasy. Przed nią stał szereg białych miseczek oraz małych talerzyków w delikatne, różowe kwiatki. Panna Abbey wyciągnęła miskę, następnie nalała do niej mleka. Gdy chowała je do lodówki, jej wzrok padł na dom Foremanów. Zarumieniła się i postanowiła jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
   Było jej wstyd, że w tak ordynarny sposób potraktowała Hyde. Pomógł jej z własnej, nieprzymuszonej woli, a ona nawet mu nie podziękowała. No prawie nie podziękowała. Ale z drugiej strony, jak mogła to zrobić, skoro jej rodzice przebywali wtedy w krainie fantazji i jak się dowiedziała w samochodzie, gonili różowe zebry po purpurowych pastwiskach! Gorycz złości znów wezbrała w jej ciele. 
    Usiadła na kanapie, przy okazji wylewając na siebie zimne mleko z dodatkiem płatków Captain Crunch.
    - Cholera! - krzyknęła, gdy przemoczona koszulka z twarzą Johna Lennona, przykleiła się do jej ciała. Gwałtownym ruchem zerwała się z sofy i z trzaskiem odstawiła miskę na szklany stolik. 
   Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Z niezadowoleniem na twarzy, uchyliła je odrobinę i spojrzała przed siebie, lekko oślepiona słonecznym blaskiem.
    - Przeszkadzam w czymś ważnym? - zapytała Jackie. Jej czarne włosy spięte były w olśniewający kok, a sukienka w niebieskie kwiaty dodawała jej specyficznego uroku.
- Nie, wejdź - Darlene otworzyła szerzej drzwi i odchrząknęła lekko. Nie miała pojęcia dlaczego dostąpiła zaszczytu widzenia się z tą dziewczyną.
- Ja tylko na chwilkę - odrzekła i przyjrzała się krytycznym wzrokiem koszulce panny Abbey. - Wiem, że kąpiele w mleku są odmładzające, ale nie brałabym ich tak na serio...
- Och, nie... ja tylko... to znaczy, mleko się... - próbowała wytłumaczyć, ale z każdym kolejnym słowem, wzrok drugiej dziewczyny był coraz bardziej sceptyczny. Darlene pokiwała tylko głową, marząc by jak najszybciej pozbyć się niespodziewanego towarzystwa.
    - Chciałam cię zaprosić na dzisiejszą potańcówkę w Madison. Będą rolki, kolorowe światła...
- Nie gniewaj się Jackie, ale chyba spasuje.
- I co będziesz robić? Siedzieć w domu? Już i tak powiedziałam Erickowi, że jedziesz z nami, a on załatwił dodatkowy wóz bo w jego pożal się boże, Vista Cruzerze się raczej nie zmieścimy - narzekała dziewczyna, przy okazji przechadzając się po przedpokoju. - Jeżeli chcesz być dziewczyną na topie, to musisz się pojawiać!
- Ale ja...
- Czyli załatwione. Bądź gotowa o osiemnastej, najlepiej w innych ubraniach - doradziła i cmoknęła Darlene w policzek. - Do zobaczenia - powiedziała na odchodnym i zamknęła za sobą drzwi.
~*~
    Czuła się głupio. Głupio, grubo i niezgrabnie. To wielkie lustro w łazience zdecydowanie było złym pomysłem. Dziewczyna odwróciła się tyłem i przyjrzała swoim gołym plecom. 
   Wybrała jedyną sukienkę, która mogłaby się nadawać na wrotkowe disco, czy na jakąkolwiek imprezę. Czerwoną, z rozkloszowanym dołem. Tak bardzo nawiązującą do lat sześćdziesiątych. Może nie nadawała się do tańczenia, ale czy ona miała zamiar to robić? Odpowiedź brzmiała nie. 
    Dziewczyna westchnęła po raz ostatni i wyszła z łazienki. Jej rodzice nadal nie wstali, ale w ich wypadku było to normalne. Tak kończy się mieszanie środków psychoaktywnych z miłością i alkoholem.
    Zbiegła po schodach i wbiegła z rozpędem do salonu, gdzie na szklanym stoliku nadal stała miska mleka ze wstrętnie rozmiękłymi płatkami. Zostawiła tylko kartkę z informacją dokąd się wybiera, z kim jest i kiedy wróci, a następnie wyszła z domu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. 
    Pobiegła poboczem, skręciła w lewo i już miała przed sobą rezydencję Foremanów.
  Tuż przed zapukaniem do ich domu, rozpuściła włosy i przywołała na swe usta wymuszony uśmiech. Przed jej oczyma żywo stanęła sytuacja z wczorajszej nocy, przez co jej blada twarz przybrała różowy odcień.
    - Cześć Darlene, jesteś w samą porę - w drzwiach stanął Erick, ubrany w szarą koszulę z dekoltem w serek. - Pojedziesz ze mną, Donną i Fesem. Mam nadzieje, że nie ubrudzi twojej sukienki czekoladkami. 
- Czy ktoś mówił czekoladki? - z serca domu rozległ się dobrze znany głos Obcokrajowca. 
- Wejdź, zaraz będziemy się zbierać, musimy tylko poczekać na Jackie - młody Foreman zrobił dziwaczną minę, mającą przedstawiać wyraz wyższości jaki zawsze malował się na twarzy tej dziewczyny. Darlene zaśmiała się i pokiwała głową.
    Erick otworzył szerzej drzwi i przepuścił dziewczynę. Gdy przechodziła obok, owionął go zapach kokosa. Zamknął pośpiesznie drzwi i odwrócił się w jej stronę.
    - Usiądź - wskazał na żółto-pomarańczowo-brązową kanapę. Darlene posłusznie to uczyniła i  rozejrzała się po salonie. Był odrobinę mniejszy niż w jej domu i może mniej elegancki, ale chyba dlatego tak bardzo jej się podobał. Nie miał w sobie brytyjskiej sztywności, tylko przytulną atmosferę rozgardiaszu. 
    Przed nią, na wielkiej, brązowej komodzie, stał niepozorny telewizor, który, była tego pewna, posiadał czarno-biały odbiornik. Na ścianach w odcieniu przybrudzonej wanilii, wisiały zdjęcia rodzinne: Foremanowie podczas Bożego Narodzenia, Święta Dziękczynienia, 4 lipca, Weterana...
    Tuż za nią znajdowały się schody, skryte za pułkami z książkami i wielką szafą. Wszędzie, gdzie nie spojrzała widziała porcelanowe figurki małych pastereczek w asyście wielkich, białych serwet.
   - Pójdę po Fesa - zreflektował się chłopak i uśmiechnął po raz szesnasty tego wieczora. Następnie jak najszybszym krokiem udał się po schodach w górę. 
    Dziewczyna westchnęła i skupiła wzrok na poduszkach obok niej. Na jednej z nich widniał napis "Kitty i Red na zawsze razem", a na następnej "Nie ma to jak w domu!". Darlene pogładziła haft i odłożyła poduszki na swoje miejsce. 
   Nagle usłyszała jak drzwi po jej lewej otwierają się. Odwróciła się w tamtą stronę i znieruchomiała. W drzwiach stał Hyde, ubrany w czarną koszulkę z nadrukiem Elvisa Presley'a i dżinsowe spodnie o zwężonych nogawkach. 
    Kiwnęła głową i przygryzła wargę. Tuż za Stevenem pojawiła się niska kobieta z najsłodszym głosem jaki kiedykolwiek słyszała panna Abbey.
    - Młodzieży potrzebna jest zabawa. Och, z pewnością jest - zaśmiała się i wyminęła chłopaka. Dziewczyna podniosła się momentalnie z kanapy i spróbowała się uśmiechnąć. - A ty kochanie, jesteś naszą nową sąsiadką, tak? - zapytała kobieta, gdy zobaczyła przed sobą nową postać.
   Kitty Foreman była ciekawska, można było to wywnioskować choćby z jej wyglądu. Z jej ciągle wyciągniętej szyi, z iskrzących się oczu wokół siateczki pierwszych zmarszczek. Poza tym, była kobietą wielkiej klasy, która swój styl wzorowała na nieocenionej Jackie Kennedy. Choćby teraz, ubrana była w starannie wyprasowane, czarne spodnie i niebieski sweterek z białymi kołnierzykami.
    - Nazywam się Darlene Abbey - przedstawiła się dziewczyna i nieznacznie dygnęła.
  - Katherine - kobieta podała jej dłoń i zaśmiała się serdecznie - Ale z niej pocieszna dziewuszka, prawda Hyde?
    - Z pewnością, pani Foreman - odpowiedział chłopak i schował dłonie głęboko do kieszeni. - Ale pozwoli pani, że sama o tym zadecyduje. Czas rozgrzać Avę przed podróżą - zawyrokował i wyminął Kitty, a następnie wyszedł z domu.
    W tym samym momencie, z piersi panny Abbey wydostało się westchnienie ulgi. Przeżyła. Co prawda z marnym końcowym wynikiem, ale żyje. Nie spaliła się ze wstydu, dalej stała sobie tak jak wcześniej, w czerwonej sukience i wypiekami na twarzy.
    - Steven wspominał, że byliście razem na komisariacie - twarz Darlene z czerwieni, przybrała kolor purpury. - Że też Ken cię ciągnął po nocy, tylko po to, by się okazało, że Leo się pomylił i to nie byłaś ty. Co się dzieje z tą dzisiejszą policją...
- Nie bardzo wiem, o co...
- Steven mówił mi, że Leo nabroił i zeznał, że ostatnią osobą jaką widział byłaś ty, ale okazało się, że chodziło mu o Deborah z Werringtonów - kobieta pokręciła głową uśmiechnęła się. -  Werringtonówna kiedyś zgubi swoją rodzinę.
    Dziewczyna patrzyła na tą roześmianą twarz, rumiane policzki i jakąś wewnętrzną pogodę życia i nie wierzyła własnym oczom, uszom, zmysłom... Hyde jej nie wydał, nie skazał jej na prześmiewcze uwagi. Panna Darlene pogładziła swe ramię i poczuła jak całe jej dotychczasowe napięcie spływa z jej ciała. 
   Nagle do ich uszu dobiegł krzyk z góry, a następnie odgłos szybko zbiegających stóp. Kobiety odwróciły się w kierunku schodów na których pojawił się Fes i Erick. 
    - Witam urocze ślicznotki! - zakrzyknął Obcokrajowiec i zamknął w swym uścisku panią Foreman, a następnie pannę Abbey. - Eric właśnie mi powiedział, że jedziesz z nami. Mam nadzieję, że mogę liczyć na miejsce w samochodzie, tuż przy tobie? - jego czarne, grube brwi uniosły się w znaczącym geście. 
     - Z pewnością - prychnęła od niechcenia dziewczyna i po raz kolejny przygładziła nerwowym ruchem swoją sukienkę. 
     - Miło było patrzeć na was dzieciaczki, ale jeżeli nie wyjdziecie teraz, to spóźnicie się na tą swoją imprezę... - powiedziała nieśmiało Kitty i wymownie spojrzała na zegarek na swojej prawej ręce. 
~*~
    - O. Mój. Boże. Wiedziałam, wiedziałam, że trzeba było na początku sprawdzić! Oczywiście zakochany drwal Donna nie mogła tego zrobić, ani biedak Eric. Dlaczego TO zawsze MNIE spotyka? - pomyślała Jackie, kiedy z założonymi rękoma przypatrywała się wejściu do klubu 'Layla'. Marzyła teraz o dżinie z tonikiem, o chwili spokoju podczas którego mogłaby się wykrzyczeć. Chociaż nie, zrobi to teraz... - Michael! Mówiłam ci byś sprawdził dokładnie rozkład imprez. Popatrz jak jestem ubrana! - okręciła się, by jej chłopak mógł ją lepiej zobaczyć, a następnie znów przystąpiła do ataku. - Co ty sobie myślałeś w tej pustej łepetynie?! Dziś miały być wrotki, wiesz co to? 
   - Każdy wie czym są wrotki - Michael Kelso zaśmiał się i oparł wygodniej o karoserie swojego Volkswagena ogórka. 
     - Kelso, to chyba było pytanie retoryczne - rzucił cicho Eric i objął mocniej Donnę. 
    - Dziękuję Panu-Wszystko-Wiem - rzuciła panna Burkhart i przewróciła oczyma. - Impreza z Bee Gees, tylko tego chciałam, a ty znów nawaliłeś! Nie mam stroju na zabawę w stylu lat sześćdziesiątych! Nienawidzę cię! - wykrzyknęła, aż nazbyt dramatycznie i wyminąwszy gwałtownie swojego chłopaka, wsiadła do jego wozu. 
     - Dobra, ona i tak na razie nie wyjdzie, więc po prostu chodźmy do środka i podajmy się za nowoczesnych hippisów, okey? - powiedziała Donna i odrzuciła do tyłu swojego rude włosy. 
Jestem tańczącą maszyną, a na dzisiejszy wieczór specjalnie się naoliwiłem, jeżeli wiecie o co mi chodzi - odpowiedział Fes, na co wszyscy zgodnie odwrócili głowy ze zdegustowaniem. 
      Nagle okno samochodowe od strony Jackie, otworzyło się odrobinę.
    - Jak to? Idziecie beze mnie? To ja jestem mózgiem tej operacji - dziewczyna nadęła policzki, a następnie wyszła z samochodu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. 
- Nie dramatyzuj. La de dah, jak to mówią w "Annie Hall" - odpowiedział Eric.
- Chwila. Oglądałeś "Annie Hall"? - zapytał Kelso i zaśmiał się pod nosem. - Babski film!
- Dość. Idziemy! - uciął chłopak i wraz z Donną weszli do klubu. Zaraz za nimi pobiegła Jackie, ciągnąc za sobą Michaela.
    - Nie idziesz? - zapytał Fes, patrząc na Darlene. Nasza bohaterka uśmiechnęła się nieśmiało i pokręciła głową.
- Na razie tu zostanę. Rozbolała mnie głowa - skłamała. - Idź rozgrzać swą taniec-maszynę - Obcokrajowiec mrugnął w jej stronę i tanecznym krokiem wzorowanym na Travolcie, ruszył w stronę klubu. 
     Odwróciła się w stronę widoku na miasto i oparła się o Vista Cruisera Erica. W nocy, Madison wyglądało trochę jak San Francisco, z tą różnicą, że nie było tu aż tylu wysokich budynków, a wejścia do miasta nie pilnował most Golden Gate. 
      - Ładny widok, co? - zapytał Hyde. Dziewczyna nie była pewna od jak dawna stał tuż obok niej. Jej twarz na powrót się zarumieniła. Odchrząknęła lekko i założyła swe ręce do tyłu.
- Bardzo, ale mam wrażenie, że czegoś mi w nim brakuje... - odpowiedziała, a Steven zaśmiał się cicho.
- Może dlatego jest taki ładny? - zawyrokował i uśmiechnął się. 
     Po tej krótkiej wymianie zdań znikąd pojawił się nowy, nieproszony gość. Tak mój drogi Czytelniku. Niezręczna cisza, która tuż pod powłoką przynosi niewypowiedziane przeprosiny, podziękowania i mnóstwo potrzebnych, ale paradoksalnie niepotrzebnych słów. 
      Dziewczyna znów odchrząknęła. 
      - Dziękuję, że nie powiedziałeś nikomu o prawdziwym celu wizyty na posterunku - wyrzuciła z siebie i odetchnęła z ulgą. Przynajmniej pierwszą część miała za sobą. 
- To nic wielkiego...
- To nie prawda - zaprzeczyła Darlene i pokręciła głową. - To bardzo ważne. 
- Spłaciłaś już swój dług wdzięczności - panna Abbey spojrzała na niego niepewnie i lekko przymrużyła oczy. - Zabawa w detektywa, który za jedyną poszlakę miał zdjęcia, była całkiem inspirująca. 
- Czyli płyta się podobała? - zapytała. Chłopak kiwnął głową.
- Frank Zappa to strzał w dychę, jak to określił Leo - odrzekł Steven i spojrzał na swój brązowowłosą towarzyszkę. Uśmiechała się jak nigdy dotąd, szerzej i bardziej szczerze niż zazwyczaj. 
    - Moja mama - zaczął po chwili ciszy, - powiedziała mi kiedyś, że kochamy tylko niedoskonałości. Do tej pory myślałem, że była to kolejna złota sentencja wypowiedziana po hektolitrach wódki i zaprawy z czekoladek i LSD. Teraz, choć to brzmi głupio i patetycznie, w końcu zrozumiałem, że to prawda. Jedyna, jaką mi przekazała - Hyde przerwał na chwilę. Zacisnął pięści i spojrzał na Madison. - Zrozum, że bardzo lubię to w jaki sposób się poruszasz. Trochę niezgrabnie, a jednak płyniesz. Lubię kiedy ze zdenerwowania przygładzasz swoją sukienkę, właśnie tak jak teraz i przygryzasz dolną wargę, uwypuklając górną, tą mniejszą. Lubię twoje chude i długie palce, zbyt kruche by ktoś mógł je bardziej ścisnąć. Lubię... - Darlene chwyciła go za dłoń, równocześnie mu przerywając. Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła grymas. 
       Była wdzięczna za to, że Jackie wymogła na niej tą imprezę. Choć to bardzo niepokojąca myśl bycia dłużnikiem panny Burkhart.