środa, 31 lipca 2013

6. Zapalniczka, telefon i Sherlock.

"Cierpienie  wymaga więcej odwagi niż śmierć" - Napoleon Bonaparte



   Nie wiem dlaczego, ale prawie każde, naprawdę ważne zdarzenie ma miejsce pod osłoną nocy. Może to przez wrażenie przyjemnej tajemnicy, wręcz poufałości? Jak myślisz mój Czytelniku? Cokolwiek by to nie było, nie obchodziło Darlene, a już zwłaszcza Hyde'a.
   - Dziękuję za dzisiejszy wieczór - wyszeptała w mrok. Chłopak uśmiechnął się nieznacznie wiedząc, że to co zaraz powie, nie spodoba się jego towarzyszce.
- Nie ma za co... tylko, no wiesz, nie mówmy nikomu o tym co się zdarzyło - odpowiedział, a ona zmarszczyła brwi. Prawda była taka, że nic wielkiego się nie zdarzyło, ale może się myliła. Och, jak ona bardzo pragnęła się mylić! 
- Dobrze - wykrztusiła w końcu. Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła przeszukiwać swoje kieszenie. Po długiej chwili znalazła klucze. Na powrót odwróciła się do chłopaka, a raczej do zarysu jego postaci. 
   - Nie wchodzisz do domu? - zapytał, a ona zarumieniła się nieznacznie.
- Nic nie widzę - w mgnieniu oka wymyśliła swą wymówkę powodując, że tym razem to on sięgnął do kieszeni. Podszedł do niej, a po chwili na ich twarze padł słaby blask płomienia zapalniczki, który przesunął się w stronę zamka od drzwi.
- Teraz lepiej? - zauważył, gdy razem pochylali się nad dębowi drzwiami. Dziewczyna pokiwała głową i włożyła klucz. Mechanizm wydał z siebie ciche szczęknięcie, a panna Abbey chwyciła za klamkę. W tym samym momencie zgasł płomień zapalniczki. Znów zwróciła się w jego stronę i na powrót odwróciła. - Do zobaczenia Abbey - mruknął, gdy po raz kolejny nie wiedząc co zrobić, się odwróciła. Po chwili nie mogła już dojrzeć jego zarysu pośród ciemności.
    Mimowolnie się uśmiechając, weszła do przedpokoju. Jak najciszej umiała, zdjęła buty i kiedy już miała się wyprostować, zalała ją fala światła. 
     Nagle, dosłownie znikąd, pojawili się przed nią rodzice. Jej mama miała spuchniętą twarz od wstrzymywanego płaczu. Jej niebieskie oczy były przekrwione i jakby nieobecne. Ubrana była w dwa zupełnie inne komplety, co nigdy jej się nie zdarzało. Dziewczyna przeniosła wzrok na swego ojca, pragnąc by wyjaśnił jej co się dzieje. Wyglądał trochę lepiej niż Rebecca Abbey, ale nie był to ten sam ułożony Anglik z nienaganną muchą w groszki przy kołnierzyku.
~*~
     Nikt dokładnie nie wiedział co siedzi w głowie Stevena Hye'a. On sam dokładnie tego nie wiedział. I może nie chciał. Ale nie będziemy go teraz posądzać, zrobimy to już niedługo, ale nie teraz. Pozwólmy mu cieszyć się ostatnimi chwilami... niewinności. Jeżeli w jego przypadku, mój drogi Czytelniku, można było kiedykolwiek o niej mówić.
    Chłopak wszedł do domu od strony kuchni i od razu skierował się do piwnicy. Nie miał ochoty na pogawędki z panią Foreman, a co bardziej z którymś z jego, aż nadto ciekawskich przyjaciół. 
     Zbiegł do piwnicy po drewnianych schodach i wpadł prosto w szpony Erica i Fesa. Zaklął pod nosem i spróbował przybrać znudzoną minę. 
     - Czeeeeeść Hyde - przywitał się Foreman i uśmiechając się, mrugnął zalotnie w stronę swego przyjaciela. Obcokrajowiec zrobił dosłownie to samo.
- Odczepcie się przygłupy - mruknął chłopak. Mijając tamtą dwójkę pozwolił sobie na pchnięcie ich na sofę w gustowne zielone kwiatki. 
- Nie przesadzaj! - krzyknął Eric, gdy tylko udało mu się złapać równowagę. - Powiedz co robiłeś z naszą seksowną sąsiadką to ci damy spokój. Proste.
- Proszę o pikantne szczególiki! - wtórował Fes, który w porównaniu do swego kolegi, nie miał tyle szczęścia i leżał na podłodze. 
- Nie ma niczego takiego - powiedział w końcu główny zainteresowany, kiedy wynurzył się z swojego pokoju. - Po prostu rozmawialiśmy, potańczyliśmy i... i tyle.
- Akurat. Mówi to facet, który doprowadził do striptizu swoją nauczycielkę hiszpańskiego - stwierdził Foreman i założył ręce na piersi.
- Panna Clarke to inna śpiewka. Choć ciało miała boskie - nagle wszyscy zanurzyli się w tych samych, mętnych wspomnieniach. - Z Abbey do niczego nie doszło - powtórzył po chwili.
- Proszę o zmyślone pikantne szczególiki? - uskarżył się Fes, wciąż leżąc na ziemi.
- Nie radziłbym - polecił Eric Obcokrajowcowi i pomógł mu wstać - Jest w złym humorze. Jeszcze zostawi cię w supermarkecie, jak jego matka... - zaśmiał się.
- Moja matka wcale mnie nie zostawiła... - oburzył się Steven i założył swoje różowe okulary - Ona... ona po prostu zapomniała o mnie na dwa dni - przyznał ku uciesze swoich przyjaciół. 
     Uwierz mi, że żaden z nich nie zawał sobie sprawy z tego, że to co teraz jest kolejnym żartem, kiedyś było bolesną prawdą. 
~*~
    - Martwiliśmy się o ciebie - zaczął jej ojciec, ale widząc zacięcie na twarzy swej córki, pokiwał głową. - Nie wiedzieliśmy jak się z tobą skontaktować, wiemy już od dwóch godzin... najwyraźniej w klubach w Madison nie mają telefonów... - Charles Abbey zdawał sobie sprawę, że mówi od rzeczy, ale w tej sytuacji nie robiło mu to różnicy.
   - Jeżeli myślicie, że powodując u mnie wyrzuty sumienia, spowodujecie iż zapomnę o pogadance na temat waszego pobytu na posterunku, to grubo się mylicie - wyrzuciła z siebie dziewczyna i już miała minąć swoich rodziców, kiedy zatrzymał ją chłodny uścisk jej matki. - O co chodzi?
- Twoja babcia zmarła dzisiejszego wieczora. Dziadek dzwonił by nas o tym poinformować, jak i o czuwaniu oraz pogrzebie, który odbędzie się za dwa dni - głos jej rodzicielki nie bezpiecznie załamał się. Darlene zmarszczyła brwi. To nie mogła być prawda. Jej babka była w pełni sił, Eleonora Dickens nie mogła umrzeć ot tak! Zostawić swej wnuczki, swojego kochającego, choć zrzędliwego męża! To nie była prawda, nie. Nie i jeszcze raz nie.
    - Kochanie, wiem jak się teraz czujesz, ale musisz być silna. Dla mamy, dla dziadka... - szepnął jej tata, a następnie zamknął ją w swoim uścisku. Dziewczyna poczuła jak z jej oczu płyną łzy. - Zamówiliśmy bilety lotnicze na jutrzejszy ranek, by zdążyć jeszcze na czuwanie...
- Po prostu jedźmy - stwierdziła dziewczyna i poczuła dłoń swojej matki na włosach. Jej koścista dłoń, gładziła jej głowę, a ona... ona pragnęła tylko znaleźć się w swoim pokoju, wypłakać się, zdać sobie sprawę, że babcia nie chciałaby, by jej ukochana wnuczka się smuciła, aż w końcu nastawić się psychicznie na te kilka następnych dni. 
      Po kojących uściskach i milionie zupełnie niepotrzebnych i skrępowanych wyrażeń, że świat idzie dalej, Darlene udało się uwolnić od swoich rodziców i schować się w pokoju. 
     Położyła się na łóżku i westchnęła przeciągle. Nie miała już siły na płacz, nie miała siły na nic. Czuła się... ona nic nie czuła. Była po prostu pusta.
   Schowała twarz w dłonie i leżała tak przez kilka minut. W końcu usiadła, a następnie wysunęła szufladę szafki nocnej. Wyciągnęła z niej podłużne, białe pudełko i ostrożnie je otworzyła.Jej oczom ukazał się długi naszyjnik z złotym zegarkiem jako zawieszką. Dziewczyna ostrożnie spojrzała na jego kopertę i w słabym blasku lampki z lawą, udało jej się przeczytać wygrawerowany napis: Liczę na Ciebie...
      - Wiem babciu - szepnęła i zawiesiła naszyjnik na szyję. 
~*~
      Drażniący terkot telefonu rozległ się po całym domu. Kolejny sygnał, kolejny, rozdzierający głowę odgłos dzwonka. 
      - Nienawidzę tego ustrojstwa - mruknął Eric, zdyszany po szybkim biegu z ogrodu do kuchni. - Halo? - zapytał już normalnym tonem.
- O boże, to ty. Bałam się, że odbierze twój ojciec! - głos w słuchawce był smutny, lecz podniecony. Chłopak zmarszczył brwi i wysilił się do pracy umysłowej w wakacje.
- Darlene? Czy to ty? - zapytał. 
- Tak. Chciałam tylko...
-Wiesz, że mieszkasz za płotem i mogłaś po prostu przyjść? - wtrącił się. Po drugiej stronie dziewczyna pokręciła głową. Dlaczego to zawsze ona musi załatwiać takie rzeczy?
- Zdaje sobie sprawę - odparła kąśliwie, a następnie ciągnęła dalej - Wyjeżdżam razem z rodziną na kilka dni i chciałabym cię prosić w ich imieniu, byś przypilnował domu. Rozumiesz, zaświecał światła, patrzył czy nikt nie kręci się wokół niego... - czuła się niezwykle głupio. Jej rodzice nie rozumieli, że w takim mieście jak Point Place jedyne zło jakie może im się przytrafić to odwołanie wyborów Miss i Mistera Kukurydzy.
- Nie ma sprawy... ale... dlaczego tak szybko wyjeżdżacie? Gdzie? Tak niespodziewanie? - wyrzucił z siebie. W tej chwili zastanawiał się, czy Hyde wie iż jego wybranka gdzieś się wybiera. Był taki zabawny, gdy podobała mu się dziewczyna. Chyba, że była to Donna, ale to już chyba mieli za sobą.
    - Czy ty mnie słuchasz? - głos dziewczyny przerwał mu jego wewnętrzny wywód. - Po prostu wyjeżdżam, tyle - na chwilę zapadła głucha cisza. - Przekaż Stevenowi, że wrócę najpóźniej za tydzień - powiedziała w końcu panna Abbey i rozłączyła się.
    Młody Foreman odłożył słuchawkę. Podrapał się po głowie. Dziwna sprawa z tymi Anglikami.  Ale podobno tajemniczość jest teraz w cenie.
~*~
    Duszno. Wszędzie było duszno i nieprzyjemnie. Kiedy wreszcie się rozpada? 
  Mężczyzna poprawił swój kołnierzyk i powrócił do czytania książki. Właśnie w tej chwili Sherlock Holmes odkrył zamordowane ciało mężczyzny ze Znakiem Czterech, a to wszystko...
    - Sir? - przerwał mu jeden z lokai. Mężczyzna spojrzał na niego z niesmakiem i zmarszczył brwi. Ach, to ten nowy. Jak mu tam było? Winston? Widać, że nie zna panujących zasad w jego rezydencji. 
- O co znów chodzi? - chłodno zapytał, a następnie upił łyk wystygłej już herbaty. Jego żona zawsze dodawała do niej trochę mięty. No, ale teraz jej nie było. 
- Nie smakuje, sir Richmondzie? - mężczyzna drgnął nieznacznie. Kompletnie zapomniał o Williamie, który siedział na sofie obok i czytał dzisiejsze wydanie Timesa. To taki dobry chłopak, a jego żona tak bardzo go lubiła...
    - Przepraszam za mą śmiałość, sir, ale pańska córka właśnie przyjechała - lokaj znów przerwał swemu chlebodawcy. Richmond Dickens przeniósł na niego udręczony wzrok. Rebecca zawsze była na czas, może i nie zdążyła na czuwanie, ale to i tak było nieważne. Byleby tylko była. 
- Więc na co czekasz? Wprowadzić - rozkazał. Winston skłonił się lekko i wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia. Mężczyzna zamknął książkę, a następnie uśmiechnął się do Williama. - Zdenerwowany? - zapytał, ale chłopak tylko pokręcił głową.
      Po krótkiej chwili, drzwi do salonu otworzyły się i stanęła w nich jego córka. Odmieniona, zmęczona i udręczona. Nowy Kontynent jej nie służył, tak samo jak jej małżeństwo z tym, tym... 
       Wzrok sir Dickensa padł na swego zięcia. Nie lubił go odkąd pojawił się po raz pierwszy w życiu jego córki. Eleonora też go nie lubiła. Cholerny hippis.
       Nagle jego uczucia uległy diametralnej zmianie, gdy zobaczył swą wnuczkę. Droga Darlene. Jakże wydoroślała, jakże przypominała lady Dickens! Gdyby jego żona żyła, byłaby z niej dumna.  Jego myśli znów powędrowały w stronę Eleonory, więc chrząknął tylko i mruknął:
- Witajcie w domu...

3 komentarze:

  1. Zakochałam się w Twoim blogu *,* Uwielbiam różowe lata '70 a Steven jest moim ulubionym bohaterem ;p Szkoda, że tak rzadko dodajesz rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnee ♥ Nie mogę się doczekać następnego, pisz szybko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ugh, mobilny Blogger najwyraźniej nie pała do mnie miłością. Jak widać mój komentarz, pisany w bólach na komórce, poszedł w diabły. Dlatego przepraszam, że nic tu się ode mnie ostatnio nie pojawiło.

    Ale wracając do opowiadania - nie wiedziałam, że Darlene ma takich dziadków. Współczuję utraty babci. Dziedek natomiast zyskał moją sympatię (oczywiście nic nie pobije mojej miłości do Leo, ale co tam! :). Swoją drogą, ciekawa jestem, jak zareagowałby na wieść, że Darlene odbierała oboje rodziców z posterunku policji? Może by tak się dziadek o tym dowiedział, żeby było jeszcze ciekawiej? :)
    Coś się kroi między Darlene i Hyde'm. Tak, wyczuwam to. Jak już panna Abbey wróci, to może wyskoczą jeszcze raz na jakieś tańce, czy coś? :)

    A u mnie, po długich mękach, w końcu pojawił się nowy rozdział. Zapraszam! :)

    OdpowiedzUsuń